piątek, 16 grudnia 2011

Oberżysta cz. 2

„Kosz był już prawie pełen. Na koniec jeszcze tylko ciasto i pakunek będzie gotowy. Oberżysta położył na sam wierzch pachnący placek owinięty bawełnianą ścierką i zamknął kosz wiklinowym wiekiem. Ważył ładnych parę kilogramów, ale od przybytku głowa nie boli, najwyżej plecy będą wieczorem. Żona otworzyła drzwi i Oberżysta załadował ostatni z czterech koszy na wóz. Konie prychały na mrozie. Kłęby pary buchały z ich nozdrzy niczym z kotła. Pierwszy prawdziwy mróz w tym roku, najwyższa pora odwiedzić tych co potrzebują.
- Zabrałeś wszystko? – Żona stała w progu owijając się wełnianą peleryną.
- Chyba tak. W razie czego jutro też pojadę. – ostatni kosz został przywiązany do burty i nakryty płachtą. – Wrócę wieczorem. Niedługo przyjedzie Brat z Bratową i pomogą ci w gospodzie. Dziś straszny mróz, więc gości będzie więcej. Ludzie jadą na świąteczny jarmark, trzeba ich rozgrzać i nakarmić. Twój Ojciec przywiezie dzisiaj nową słomę, niech z Bratem wyładują do nowej stodoły. Do zobaczenia.
Mocny uścisk, całus, skok na kozła, cmoknięcie i wóz powoli zaczął toczyć się gościńcem. Po drodze minął kilkanaście, może więcej wozów i także niemałą ilość piechurów. Minę miał zatroskaną, że zostawia Żonie na głowie całą gospodę w takim momencie. Ale wiedział bardzo dobrze, że dwa razy w roku po prostu musi tam być.
Po mniej więcej dwóch godzinach jazdy zamarzniętą drogą na wzgórzu zamajaczyło kilka niewysokich budynków pomiędzy kilkoma wysokimi topolami. Przytułek. Ponure miejsce, pełne smutku i cierpienia. Znał je doskonale. Spędzili z Bratem wiele miesięcy w tych ponurych ścianach ściskając za ręce umierających Rodziców. Wtedy to zobaczył. Ludzie starzy, młodzi, a nawet dzieci, wszyscy bez wyjątku tak samo na nich patrzyli. W ich oczach można było wyczytać tylko smutek i prośby. Prośby o zainteresowanie i współczucie. Z tego co pamiętał z tego ciężkiego czasu to nigdy nie widział, aby do tych ludzi ktoś przychodził. Kiedyś wychodząc zaczepił jedną z sióstr, które prowadzą ten przytułek, o to dlaczego nikt tu nie przychodzi, a siostra na to: „Przecież wy przychodzicie”. Potem tylko uśmiechnęła się tajemniczo. Po kilku dniach jego Rodzice zmarli, a on patrząc na opuszczane w głębokie doły trumny zdał sobie sprawę, co powinien zrobić. I od tego czasu to robi.
Gdy wjechał na podwórze z głównego budynku wyszła uśmiechnięta Siostra Przełożona.
- Już czekają. – zaczęła rozpakowywać razem z Oberżystą wóz – Oprócz tych koszy to z czym dzisiaj do nich przyjechałeś? – zapytała prosto z mostu, a jej twarz przybrała bardziej zatroskany i poważny wyraz.
- Z troską, zrozumieniem i miłością, bo nie samym chlebem człowiek żyje. – Siostra Przełożona przywróciła uśmiech swej pomarszczonej twarzy.
- I nigdy o tym nie zapominaj, bo przez nich mówi do ciebie Jezus. – poklepała Oberżystę po ramieniu.”
Przez ludzi w potrzebie możemy zbliżyć się do Pana, bo to Pan powiedział do nas, że jest w każdym chromym, żebrzącym, czy poniżanym. Wolontariusz niesie ukojenie i pracuje na swoje zbawienie. Pamiętajmy…

czwartek, 15 grudnia 2011

Oberżysta cz. 1

„Oberżysta spoglądał beznamiętnie na listopadową noc za oknem. Przez ramię zwisała mu wykrochmalona ścierka. Izba świeciła pustkami. Czuł, że jego okres prosperity się kończy, ale nie był w stanie jeszcze tego zrozumieć. Tyle pracy i pieniędzy włożył, aby coraz więcej gości witało jego progi, a tu taki klops. Przecież zbliżają się święta i izba powinna pękać w szwach od podróżnych, a teraz pęka w szwach od jego frustracji.
A początkowo wszystko zapowiadało się znakomicie. Interes szedł jak zawsze. Szału nie było, ale spokojnie się utrzymywał z rodziną prowadząc swoją Austerię. Potem pozazdrościł konkurencji po drugiej stronie miasta i włożył sporo pieniędzy, aby jego gospoda ściągnęła też bardziej światowych gości zdążających do miasta. I wszystko znów szło jak z płatka. Kupił nowe ławy, nowe żyrandole, nową zastawę. Potem rozbudował stajnie i izby dla gości, nawet podawał bardziej wyszukane potrawy dla bardziej światowych podróżnych. Wszystko zaczęło się rozkręcać. Goście tłumnie witali progi jego Austerii, aż konkurencja nie wytrzymywała presji i zamykała podwoje. Interes szedł znakomicie. Do czasu.
Potem zaczął przychodzić proboszcz i oprócz szklaneczki miodu zaczął strofować Oberżystę, że coraz rzadziej widuje go na niedzielnej mszy. Na to Oberżysta zawsze odpowiadał, że przecież daje jałmużnę co tydzień, a nawet figurę świętego Marcina.
No i w końcu coś pękło i nagle gości zaczęło ubywać i tak oto wylądował w tym dołku. A wszystko szło tak elegancko. Zamiast jego dochodów rósł tylko poziom frustracji i warstwy kurzu na ławach. Usiadł za ławą i oparł zmęczoną głowę na rękach.
- Czy tak na mnie czekasz? – usłyszał za plecami szept, odwrócił się gwałtownie, ale nie było nikogo. Rozejrzał się po izbie, ale nie było w niej nikogo oprócz niego. Zmęczenie najwyraźniej bierze górę. Wstał od ławy i ruszył do kuchni. Nagle dobiegło go pukanie do drzwi. Westchnął, odwrócił się na pięcie i chwycił za klamkę.
- Dobry człowieku wspomożesz miską ciepłej strawy i groszem biednego? – na progu stał stary włóczęga w wytartych łachmanach i metalowym kubeczkiem w ręku.
- Zabieraj się stąd! – odwarknął na widok brodatego starca. – Śmierdzisz i odstraszysz m klientów. Poszedł!
Zatrzasnął drzwi i ruszył z powrotem do kuchni.
- Czy tak na mnie czekasz? – ponownie usłyszał ten pełen smutku szept. Tym razem dobiegał gdzieś z izby, ale jakby rozmywał się w powietrzu.
- Co jest co to za głupie żarty? – pytanie przeszło bez odpowiedzi. Zmarszczył czoło, otworzył drzwi wejściowe. – Ej, ty starcze! Głupich żartów ci się zachciało? Zaraz cię kijem pogonię.
Włóczęga odwrócił się do Oberżysty i w lekkiej konsternacji znowu pomachał kubkiem. Drzwi ponownie się zatrzasnęły z hukiem. Niepokój jednak pozostał, chyba z nim źle. Przyłożył rękę, ale czoło nie było ani rozpalone, ani zimne. Serce zabiło mu szybciej. Ruszył do kuchni.
- Przychodzę do ciebie. Czy tak na mnie czekasz? – znowu ten szept. O co chodzi? Ściskał ścierkę tak mocno aż mu kostki pobielały. Wtedy zrozumiał. Lekki prąd po kręgosłupie i przemożne ciepło w samym środku. Znowu otworzył drzwi.
- Starcze! – machnął ręką na włóczęgę. Brodacz ruszył z powrotem, gdy przekroczył próg Oberżysta wskazał mu miejsce za ławą, z kuchni przyniósł miskę gorącego gulaszu i pajdę chleba. Gdy starzec z rozpromienionymi oczami zabrał się za posiłek, Oberżysta wydobył kilka monet i wrzucił je do metalowego kubka – To na drogę. – rzekł. Starzec, przeżuwając kolejny kawałek mięsa, skinął głową z wyraźną radością w oczach. Gdy ten skończył i wstał dziękując gospodarzowi za okazaną łaskę, Oberżysta narzucił mu na ramiona swój stary płaszcz zimowy.
- Bóg ci zapłać, dobry człowieku. – oczy włóczęgi uroniły łzę. – To ja ci dziękuję. Z Bogiem! – odpowiedział oberżysta i otworzył mu drzwi.”
Bądźmy gotowi, bo nie znamy dnia, ani godziny.

niedziela, 27 listopada 2011

Garnek malowany, popękany cz. 3

Ostatnio rozgorzała w mediach dyskusja na temat kary śmierci. Temat zadał Jarosław Kaczyński sugerując, że do polskiego porządku prawnego należy ponownie wprowadzić ten wymiar kary za najcięższe przestępstwa.
Czytając wypowiedź J.K. oraz echa tej wypowiedzi postanowiłem "rozczłonkować" tą sprawę i dokonać mojej własnej, autorskiej i wysoce subiektywnej analizy.
Na początek można zacząć od tego, jak rozumieć samo słowo "kara", a także zwrot "kara śmierci". U Anglosasów można wyłuszczyć pewien łańcuch skojarzeń penalty-punishment-to punish. W konsekwecji do chodzimy do następującej definicji: "to make someone suffer because they have done something wrong or broken the law". To doprowadza nas do podkreślenia czasownika to suffer, gdzie wskazuje się, że sprawca ma cierpieć, za swoje działanie (ja dodam też zaniechanie, a czasami słowo). Znamiennym jest zatem, aby kwintesencją kary było cierpienie sprawcy i to jest eksponowane. To wskazuje na bardzo, bardzo stary rodowód tej instytucji.
No tak, ale Polacy nie gęsi... "Kara - środek represyjny stosowany względem osób, które popełniły przestępstwo lub w jakikolwiek sposób naruszyły normy prawne lub obyczajowe; środek wychowawczy mający na celu hamowanie wykroczeń" (Słownik języka polskiego, PWN 1978). Brak w tym jednak innych celów, jakie ma spełniać kara, a jakie wyróżnia teoria prawa.
Powracając jednakże do kary śmierci. W tej dyskusji podnosi się bardzo wątpliwy, wręcz śmieszny argument  przeciwko karze śmierci, taki że może to doprowadzić do wykluczenia Polski z UE i Rady Europy. Zwolennicy, jak mantrę powtarzają, że przy tak nasilonych zachowaniach przestępczych i nieumiejętnym wykorzystywaniu obecnych środków przez państwo należy zaostrzyć kary przywracając karę śmierci. Równie mierny argument.
Ja mam jednak z konkluzją pewien problem. Otóż, jako wierzący i zaangażowany chrześcijanin (katolik), chciałbym, aby bronione było każde życie, ale samo życie jest mocno skomplikowane, nawet podług życia według nauk Chrystusa. Dlatego ujmuję to tak: kara śmierci powinna się pojawić w systemie prawnym każdego państwa, ale jej stosowanie musi być głęboko przemyślane i bardzo, ale to bardzo ostrożnie stosowane. Możliwe do realizacji tylko w jednym przypadku (moje wysoce subiektywne zdanie), umyślnego, z góry zamierzonego, zaplanowanego i wykonanego z "zimną krwią" morderstwa (zabójstwa), a także przy każdej recydywie umyślnego morderstwa (zabójstwa). Jako przykład wszyscy seryjni mordercy. Człowiek powinien dostawać szanse, ale szansę jednorazową. Jeżeli myśli choć trochę (wykluczam z tej analizy przypadki chorób umysłowych) to więcej czynu nie popełni. Sposób wykonania tej kary jest już drugorzędny i tu można się ewentualnie zastanawiać nad bestialstwem katów.
Kościół nie zabrania stosowania kary śmierci (oczywiście trzeba to za każdym razem przemyśleć), podobnie ustawodawstwo UE, dlatego podejrzewam nie byłoby dotkliwych sankcji za wprowadzenie kary śmierci. Ja wolałbym, aby jednak sprawca naprawiał wyrządzoną szkodę i prosił o wybaczenie, ale przy skrajnych przypadkach ma zawsze szansę na pojednanie z Bogiem podczas ostatniej spowiedzi.

sobota, 26 listopada 2011

Garnek... garnek cz. 3

"Następnego dnia, gdy oni byli w drodze i zbliżali się do miasta, wszedł Piotr na dach, aby się pomodlić. Była mniej więcej szósta godzina. Odczuwał głód i chciał coś zjeść. Kiedy przygotowywano mu posiłek, wpadł w zachwycenie. Widzi niebo otwarte i jakiś spuszczający się przedmiot, podobny do wielkiego płótna czterema końcami opadającego ku ziemi. Były w nim wszelkie zwierzęta czworonożne, płazy naziemne i ptaki powietrzne. "Zabijaj, Piotrze, i jedz!" - odezwał się do niego głos. "O nie, Panie! Bo nigdy nie jadłem nic skażonego i nieczystego" - odpowiedział Piotr. A głos znowu po raz drugi do niego: "Nie nazywaj nieczystym tego, co Bóg oczyścił". Powtórzyło się to trzy razy i natychmiast wzięto ten przedmiot do nieba" (Dz 10, 9-16).
Ostatnio zastanawiałem się co tak naprawdę, niezależnie od stanu ducha i nastroju, mógłbym robić z wielką przyjemnością. Mam kilka zainteresowań, ale tak naprawdę nie wiem co mógłbym nazwać moją pasją. Kłopot jest to duży, ja definiuję pasję jako coś co jest ratunkiem duszy przed pracą, której się nie lubi oraz przed popadaniem w otchłań na emeryturze, kiedy nie ma już za wiele do roboty. To chyba pasja jest tym talentem, o których mówił Jezus w przepowiedni.
Aby pomóc sobie w autoanalizie postanowiłem sięgnąć do czasów dzieciństwa i poszukać w pamięci najtrwalsze i najsilniejsze pozytywne, albo intrygujące wspomnienia. Jako dziecko byłem niejadkiem, ale smak miałem chyba dość selektywny i dobrze wiedziałem co mi smakuje, a co nie, i nie były to z całą pewnością słodycze. Mam trzy bardzo silne obrazy z dzieciństwa.
Obraz pierwszy: Pamiętam, jak w wakacje mieszkał u nas mój kuzyn. Na obiad babcia Jadwiga postanowiła ugotować parzybrodę. Ja (miałem chyba ok. 10 lat) "odnalazłem" pudełko z sacharyną dziadka Wojtka. W związku z tymi dwoma faktami postanowiłem dokonać kuchennej fuzji i kiedy kuchnia opustoszała stanąłem na stołku i do garnka z gotującą się zupą wsypałem kilka, bądź kilkanaście tabletek. Efekt - podczas posiłku mój kuzyn stanął okoniem i uznał, że takiej słodkiej zupy jeść nie będzie. Mi, jako ogólnie znanemu niejadkowi, się upiekło, natomiast kuzyn dostał ostrą burę.
Obraz drugi: Miałem kiedyś biblie dla dzieci z kolorowymi obrazkami. Najsilniej pamiętam jedną scenę, gdy św. Piotrowi Bóg ukazał mnogość zwierząt i oznajmił mu, że wszystko może jeść, bo żadne zwierzę nie jest nieczyste. Był to silny przekaz dla mnie, bo na obrazku widniały m. in. niedźwiedź, lew czy żyrafa. Dla małego Marka mocne. Dlatego fragment z Dziejów Apostolskich, jako wstęp.
Obraz trzeci: Kiedyś mnie przyssało. Miałem może kilka lat, nie więcej niż 10-11. Chociaż wszyscy domownicy byli w domu postanowiłem zrobić sobie coś sam. Kanapka mi nie wystarczała, po za tym bardziej pasowały mi dania na gorąco. W padłem na genialny pomysł (w moim mniemaniu oczywiście), zrobię sobie smażoną marchewkę. Załatwiłem sobie następujące składniki i sprzęty: marchewkę, masło, świeczkę i zapałki oraz puszkę po landrynkach. Efekt mało wysmażona marchewka i mocno osmalona puszka, ale satysfakcja bezcenna ;). Kiedyś muszę powtórzyć ten "wyczyn" w bardziej bezpiecznych warunkach.
Ta autoanaliza skłoniła mnie to tego, aby sądzić, że to jednak do kuchni ciągnie mnie najsilniej...

poniedziałek, 14 listopada 2011

Garnek pełen twórczości cz. 5

W sobotę byłem obecny na wernisażu pewnej artystki z mojego miasta Natalii Sz. Mało było prac (zawsze za mało), ale pomysł bardzo nie codzienny i wykonanie kapitalne. Para ze Złotej Płyty Voyager'a na tapecie i ona w trzech wariantach anatomicznych (to chyba był autoportret, ale nie jestem pewien). Ale do rzeczy. Nie wernisaż był naszym (bo z połową moją byłem) celem, a występ naszych twórczych sąsiadów i było naprawdę pozytywnie, trzeba przyznać, że jest znaczący progres. Oto dwie zedytowane przeze mnie fotki (z uwagi na dość pogrzebowe barwy musiałem dodać odrobinę mojego humoru).

Being Joanna and...

... being Casimir.

Garnek prosto z miasta cz. 5

Dzisiejszy poranek był może zmorą dla transportu lotniczego, ale ja stan w jakim zastałem moje miasto całkiem, całkiem uznałem za inspirujący. Z takich obrazów mogą powstać bardzo udane utwory.

Zawsze chciałem tam wstąpić, szczególnie o tej porze i w takich warunkach
Tak zastanawiając się to ranek z reguły okazuje się dość płodny.

Im dalej tym mniej pewnie?
Np. cykl opowiadań inspirowanych różnymi porankami, albo zjawiskami pogodowymi.

A propos święta narodowego, na placu pan... z wąsem ;)
Nie powinny być to żadne opowiadania grozy, gdyż czasy Lovecrafta przeminęły już dawno z wiatrem, raczej czasy i historie rzeczywiste, ale może coś a'la Murakami (może autobiograficznie)?

Znikający wieżowiec...

środa, 9 listopada 2011

Garnek malowany, popękany cz. 2

Wertując ostatnio strony i te papierowe i te internetowe różnych źródeł dochodzę do swoistych wyników – nie umiemy (czytaj środowiska katolickie, konserwatywne, patriotyczne etc.) reagować skutecznie na zadawane nam ciosy. I, abym nie został źle zrozumiany tak Zamo reagowałem i ja, ale chyba coś jeszcze zaczynam dostrzegać.
Zaczynając od tych bardziej bliskich mnie… Na stronach portalu Fronda.pl od pewnego czasu obserwuję żywe zainteresowanie news’ami z obozu obywatela Palikota (czasy jeszcze przedwyborcze) oraz sprawą marianina o. Bonieckiego. Z reguły są to wiadomości nacechowane emocjami, chociaż nie pozbawione ważnych dla nas informacji. Od razu informuję, że te dwie kwestie leżą mi na sercu i wywołują negatywne emocje i bardzo głęboka troskę o przyszłość mojej rodziny, mnie, czy mojego kraju. Cała gama komentarzy pojawiających się pod kolejnymi artykułami (od bardzo, bardzo pro do skrajnie anty), pozwala mi ukształtować swoją opinię na te tematy. Analizując komentarze przeciwne do ogólnego nurtu portalu oraz treści przekazywane w tekstach o ludziach Palikota dochodzę do wniosku, że oprócz dużej ilości psychiatrycznych wypowiedzi (szybko kasowanych) i ewidentnych wycieczek osobistych, ludzie z tej przeciwnej strony nie mają nawet bladego pojęcia o tym kim był Chrystus i o czym była jego nauka, jak funkcjonuje Kościół i co stara się nam przekazać oraz jak wyglądał kiedyś i jak powinien wyglądać teraz i na przyszłość prawdziwy polski patriotyzm. Komentują serwując nam fragmenty tekstów Kościoła, czy nawet Pisma Świętego, ale ich interpretacje to przysłowiowa konstrukcja cepa przedstawiona tak, aby pasowała do ich „wypocin”. Na domiar tego w żadnym fragmencie nie przedstawiają tych interpretacji, jako swojego zdania, co wnioskuję traktują, jako oczywistość. Wynikiem tego jest traktowanie prawej strony poglądów, jako irracjonalną przeszłość do natychmiastowego zabetonowania fundamentami „nowoczesnej Polski”. Myślałem, że ten termin odnosi się do nauki, czy chociażby gospodarki, ale tu chyba chodzi o całokształt, nawet sposobu myślenia.
Komentatorzy, redaktorzy i felietoniści wypowiadający się w duchu moich poglądów reagują (co jest w pełni uzasadnione) emocjonalnie i odbijają piłeczkę krytykując (słusznie). Jednakże nie to powinno decydować o naszej sile. Krytyka i wyrażanie oburzenia, czy nawet próba prostowania przekłamań to tylko garda, do prawdziwej obrony i zwycięstwa potrzebujemy ciosów i to nie okazjonalnych, ale całych serii. Wszystkie media i ogólnie środowiska opiniotwórcze i informacyjne prawej strony poglądów (w szczególności katolickie i patriotyczne) powinny z uporem maniaka dawać pozytywne przykłady. Co przez to rozumiem, już wyjaśniam.
Przy kolejnym ataku, czy próbie dyskredytacji, wyśmiania, manipulacji etc. środowisko liberalno-lewackich (itp.), oprócz obrony (nawet tej emocjonalnej) powinno dochodzić do „ataku” konstruktywnego. Przedstawianie już obecnych, wyszukiwanie nowych ludzi, grup nazwę ich – obeznanych z danym tematem jest bardzo na miejscu. Ci eksperci/fachowcy/profesjonaliści (termin nie istotny), związani z naszym poglądem powinni być eksponowani wraz ze swoją wiedzą, świadectwem i radą. Za tym powinna iść nasze organizowanie się w zespoły/grupy/stowarzyszenia (forma nieistotna), aby wcielać dobre dla naszej ojczyzny pomysły. To spostrzeżenie dotyczy wszystkich dziedzin. Życia i funkcjonowania Kościoła (chociażby problem opętania przez złego i jego bagatelizowanie wielokrotnie sygnalizowane przez księży egzorcystów), gospodarki, kultury, nauki, czy spraw rodziny. Drodzy, jak długo wytrzymamy trzymając jedynie gardę?!? Zainwestujmy w poszukiwanie i naświetlanie problemów i ich rozwiązanie. Po drugiej stronie umieją tylko umniejszać, opluwać i wyśmiewać, my twórzmy, budujmy, wierzmy z całych sił dla dobra naszej Polski.
Dobrym sposobem jest też samodoskonalenie (w pozytywnym znaczeniu). Każdy powinien z nas spojrzeć w lustro i zadać sobie pytanie – ile Chrystusa w moim życiu? We wszystkim co robię. Wielu traktuje pracę, jak zło konieczne (delikatnie ujmując). Nie rozumujmy w ten sposób! Praca (na chwałę bożą) jest naszym błogosławieństwem od Boga danym. Bez naszej pracy, naszego wysiłku nic by nie powstało. Dlatego tą naszą walkę o lepsze jutro dla nas i naszego kraju musimy zacząć od siebie, od podstaw, aby mieć potem siłę, by naprawić popsutą głowę.
Potwierdzeniem problemu niech chociaż będą teksty zamieszczone w GW z dnia 8.11.2011r. na temat neonazistów w Białymstoku i twórcy książki o Limonowie (Rosjanin, twórca Partii Narodowo-Bolszewickiej). W pierwszym przypadku odniosłem wrażenie, że autor artykułu (choć nie jawnie i wyraźnie) porównał istniejący tam problem z przestępcami z grup neonazistowskich do ruchów narodowo-patriotycznych (osobiście uważam, że przymiotnik narodowy jest tutaj zbędny). Jako „znawcy” problemu cytowani są anonimowi bojówkarze z Antify (nota bene też przestępcy). Na drugiej stronie (w dziale „Kultura” hahaha) zamieszczono wywiad z francuskim pisarzem Emmanuelem Carrere o poglądach wybitnie lewicowych, autorem biografii Eduarda Limonowa twórcy rosyjskiej Partii Narodowo-Bolszewickiej (oficjalnie nielegalnej). Autor, syn „wybitnej” francuskiej sowietolożki Hélene Carrere d'Encausse, przedstawił tą „postać” w wyjątkowo łagodny i przystępny sposób, dając odczuć czytelnikowi, że „nie taki diabeł straszny, jak go malują”. Znając problem Limonowa i jego „projektów” oraz pozycję i jej treść (tytuł „Limonov”) uważam takie postrzeganie sprawy za wysoce niebezpieczne (niepokojące, to za słabe słowo). W obu przypadkach, aż prosi się wyciągnięcie z tych tekstów realnych wniosków i rozpocząć by należało szeroko zakrojoną akcję informacyjno-edukacyjną w mediach nt. zagrożeń jakie wypływają z umniejszania negatywnego wydźwięku takich poglądów i edukacji realnej (jest wiele pozycji historycznych, a nawet psychologicznych nt. temat), czym powinien być prawdziwy patriotyzm.
Na dobry początek „fajnie” byłoby zobaczyć np. na Frondzie spory artykuł o inż. Tadeuszu Sędzimirze (to nt. przeszłości) i o Lucjanie Łągiewce, może nawet w dwóch lub trzech (a co tam) językach. Więcej takich nazwisk.

środa, 2 listopada 2011

Garnek malowany, popękany cz. 1

Moja łódeczka przemierza ostatnio bardzo burzliwy ocean. Nie zamierzam jednakże zawracać, ani zawijać do najbliższej przystani, gdyż po drugiej stronie tego akwenu czeka na mnie przepiękna, cicha i zasobna zatoka. Być może to jest właśnie to moje miejsce na ziemi, którego tak pragnąłem przez całe swoje życie. Raźno więc chwytam wiosła w dłonie i z całych mych sił wiosłuję w kierunku obranego celu. Pośród kolejnych zamaszystych ruchów prujących fale wzburzonego morza zerkam w dół gdzie u mych stóp spoczywają moje trzy największe skarby...

poniedziałek, 3 października 2011

Garnek prosto z miasta cz. 4

Wokół dym, zgliszcza i wycie umierających... Psy wojny skaczą sobie do gardeł, a w rozpadających się ruderach rodzą się bękarty wojny... Swąd palonego mięsa miesza się ze słodkawym zapachem krwi... To nie turpistyczna wizja rodem ze średniowiecznych obrazów Bruegel'a, to końcówka kampanii wyborczej w samym środku chrześcijańskiej Europy. Karczemno-rynsztokowe batalie werbalne pomiędzy farbowanymi obrońcami mojej wiary, a potomkami libertyńskich rewolucjonistów ociekających krwią niewinnych i całą masą nuworyszy zalatujących kiszoną kapustą. Jak długo będzie trwała ta intelektualno-moralna masakra. Nie widzę ani jednej różnicy pomiędzy obozami wzajemnie się obrzucającymi inwektywami. Każdy jeden jest dla mnie taki sam. Ich nie obchodzi człowiek, sługa boży. Mają gdzieś rodzinę, jedyną ostoję wiary chrześcijańskiej, gdzie najlepiej człowiek nauczy się swojego człowieczeństwa. Zarzucają nas pustymi obietnicami bez pokrycia. Oferują nam wiele, całe góry dóbr, ale z tego nic nigdy nie wyniknie i wszyscy to wiedzą, taki system... Do dnia wyborów mam jeszcze czas na podjęcie decyzji na kogo oddam swój głos. Muszę go oddać mądrze, na tyle ile potrafię... Zastanawiać skończę się pewnie na milisekundę przed postawieniem krzyżyka... jak zawsze...

niedziela, 18 września 2011

Garnek pełen twórczości cz.4

Nie do końca uważam, że ten garnek jest właściwy dla tego posta, ale mam tylko czteropalnikową kuchenkę, a ostatni palnik należy do czajnika, dlatego ten będzie chyba najbardziej właściwy.
Cała przedmiotowa sprawa sprowadza się do dwóch wyroków sądowych, od których ja jako prawnik z całą mocą i pełną świadomością bym się odwoływał.
Primo - sterylizacja vel eugenika. Sprawa pewnej kobiety wysterylizowanej przez lokalnych lekarzy podczas zabiegu cesarskiego cięcia, bez jej wiedzy i zgody. Pomijając sytuację tej kobiety i jej stanu psychicznego, uważam, że dokonanie takiego zabiegu na osobie nieubezwłasnowolnionej jest niedopuszczalny. Lekarze w trakcie postępowania zasłaniali się jej stanu podczas zabiegu (zeznawali, iż doszło do groźnego krwawienia), które uzasadniało przecięcie jajowodów. Jednakże wielu lekarzy, biegłych i ekspertów spoza postępowania, wypowiedziało się, iż ten zabieg ma się nijak do krwawienia opisanego przez lekarzy. Pomijając jednak te kwestie sędzia wydając orzeczenie i uzasadniając je wyraził się w sposób wysoce zastanawiający co do jego poglądów. Odczytując w uzasadnieniu, iż według sędziego ta kobieta powinna być wysterylizowana z powodów zgoła innych niż te które przedstawili lekarze, doznałem kolejnego objawienia, w jakim stanie jest nasz wymiar sprawiedliwości.
Secundo - metalowa gwiazda kiepskiego show muzycznego kontra Pismo Św. Początek - sprawa o obrażenie uczuć religijnych, finał - uniewinnienie, morał - lepiej być wyznania mojżeszowego, wtedy nastąpiło by wielkie larum i metalowej gwiazdy by już nie było, lepiej być wyznawcą Mahometa, wtedy nastąpiło by wielkie bum i kiepskiego szoł z metalową gwiazdą by już nie było i znaleźli by na to usprawiedliwienie (jak z karykaturą Mahometa w duńskiej prasie). Chrześcijaninem w niby katolickim kraju jest być raczej ciężko.

Garnek prosto z miasta cz. 3

Wiele się ostatnio dzieje w tzw. przestrzeni publicznej. Najprawdopodobniej jest to spowodowane zbliżającymi się wyborami do Sejmu i Senatu. Wiele różnej maści ugrupowań przejawia większą niż zazwyczaj aktywność ideową. Poglądy w tym okresie się polaryzują, aczkolwiek konkretni ludzie przybierają inne niż dotychczas maski. Dość zabawne informacje dotarły do mnie w ostatnim czasie. Otóż nasi dwaj czołowi prezesi wykazali się pełną świadomością ekologiczną i wraz z działaczami Greenpeace udowadniali, że ich poglądy są im nieobce i mają swoje miejsce w programach ich partii. Jednakże do mojej skromnej jaźni ni huhu nie przedostaje się wizja prezesa A witającego oklaskami zjeżdżających na linach działaczy, albo prezesa B pomagającego rozwijać baner działaczce. Wizja ta odczytywana jest przez moje sensory jako z gruntu fałszywa. Ja nie wieżę, aby obaj prezesi byli fanami segregacji domowych śmieci.
Ekoprezes w natarciu, który zapunktuje bardziej u Zielonych...

sobota, 2 lipca 2011

Garnek... garnek cz. 2

Mając na uwadze moje zamiłowanie do przyrządzania dań z ryb i owoców morza i to, że to głównie dzięki nim nasze zwoje nerwowe rozwijają się i działają sprawnie, chciałbym wszystkim, którym rybka na talerzu nie jest obojętna polecić bardzo dobry i udany poradnik (także w wersji mini), stworzony przez WWF Polska, do świadomego kupowania ryb i owoców morza. Idea i cel tego poradnika oraz oczywiście sam poradnik w dwóch wersjach znajdziecie pod tym linkiem.
Świadomie życzę wszystkim smacznego!!!

sobota, 21 maja 2011

Garnek prosto z miasta cz. 2

Dosyć niedawno temu trafiłem na pewien blog. Treść miał nawet ambitną, ale żeby nie rzec raczej obskurancką. Zdążyłem przeczytać jeden post, który dźgnął mnie do żywego, a już wyrobiłem sobie zdanie co do reszty. Autor starał się usilnie dowieść, że modernizm w architekturze to straszliwe zło. Więcej, porównał Le Corbusier'a, za F. Starowiejskim, do takich wątpliwych "osobistości", jak Hitler, czy Stalin. Powiem, że ten "nurt" myślenia prezentowany przez autora (bodajże "staromyslak") przypomina starą, nadgniłą purchawkę, która toczy trupi jad na swoje sąsiedztwo. Przypomina tok myślenia prezentowany przez PEWNE środowiska, i podobnie jak ONE przedstawia wspaniałą tradycję w krzywym zwierciadle.

Modernizm jednym się podoba inny nie. Jak każdy styl w urbanistyce, architekturze, czy sztuce ma swoich zwolenników i przeciwników. Jeżeli autor wspomnianego bloga, podobnie jak Starowiejski uważa, że wszystkie bloki, domy wielorodzinne są wytworem chorej nowoczesności i są ZŁE, to muszę obu rozczarować. Domy wielorodzinne to nie "wymysł" nowoczesności, ten typ budownictwa z powodzeniem stosowali już starożytni Rzymianie i nie jest to nic nowego. Oczywiście wszystko powinno mieć umiar i tak samo monumentalne termitiery pośród betonowej dżungli są nie do pomyślenia, tak samo gdyby wszyscy mieli mieszkać w domkach jednorodzinnych to chyba zabrakłoby nam miejsca do życia. Złoty środek, zasada zrównoważonego rozwoju, sensowne budownictwo wielorodzinne pośród przyjaznego środowiska z dużą dozą zieleni i przestrzeni, to jest sensowne, nowoczesne i również zgodne z tradycją, bo zawsze w mieście na dom tylko dla siebie mogli sobie pozwolić nieliczni i ci którzy raczej nie przepadali za bezpośrednim sąsiedztwem za ścianą. Dlatego dla każdego coś miłego.

Tak też można mieszkać
Chociaż ja osobiście wolę domek ;)

Garnek pełen twórczości cz.3

Ten wywód wylądował w tym garnku, chociaż de facto nie do końca jest to jego miejsce. Sprawa dotyczy jednakże sfery wolności, a wszakże twórczość na wolności bazuje. Ostatnie wyczyny ABW we współdziałaniu z prokuraturą w Tomaszowie Mazowieckim przeciwko twórcy strony AntyKomor.pl pozostawiają wiele do życzenia. Trochę ktoś "popsioczył" w internecie i od razu długie ramię służb... chyba już coś takiego było... w IV RP ;)

środa, 18 maja 2011

Garnek pełen twórczości cz. 2

W związku z bardzo aktywnym działeniem mojej Ślubnej w sferze twórczości, postanowiłem nie pozostać w tej kwestii bierny. Jestem już po moich pierwszych obserwacjach profesjonalistów w działaniu i zamierzam aktywować się w tej dziedzinie, jak i powrócić do starych, już zapomnianych działań... Kwestię tego jaki będzie wynik tych działań przemilczę...

sobota, 14 maja 2011

Garnek... garnek cz. 1

Jak to w austerii musi pojawić się jakiś temat z jedzeniem. No to pojawił się... temat dań masowych na wolnym powietrzu przez zacnych sporządzanych. Ostatnio w mieście Szczecinie pojawiła się kolejna plenerowa impreza - kiermasz, związana z wyrobami regionalnymi. Oprócz tychże (niestety stanowiące lekko ponad połowę asortymentu) pojawiały się stragany m.in. z takimi specjałami, jak chleb ze smalcem i ogórkiem małosolnym, muszę jednak zaoponować, gdyż ten smalec to chyba nawet nie leżał koło prawdziwego smalcu i wyglądał, jak tania mielonka z puszki, a ogórek, chociaż małosolny, składał się głównie z twardej i żarówiastozielonej skóry. pojawiały się także stragany wybitnie nieregionalne z posiłkami pseudo grillowymi. Jednakże nie o tym chciałem napisać, ale o niezapomnianym wyczynie pt. gotujemy zupę Anny Jagiellonki z naszym Prezydentem naszego miasta. Niestety podrygi naszego włodarza pod kierownictwem chefa od Kunca wpisują się w niechlubną serię gotujemy-największe-coś-do-jedzenia rodem z lokalnych biesiad naszych zachodnich sąsiadów. Jednym słowem kulinarna masakra ku uciesze gawiedzi ;).
A ja pozostanę na moim "garnuszku" pięciolitrowym, w którym ugotowałem w dniu dzisiejszym całkiem niezły barszcz ukraiński, gęsty niczym arabski targ tuż przed południem. Hmmm... trochę to subiektywne i trącające samochwałą, ale mojemu "plemieniu" smakowało.

wtorek, 10 maja 2011

Garnek prosto z miasta cz. 1

To zapowiadało się szumnie i przede wszystkim efektywnie... Pierwsze (przynajmniej w takiej formie jaką zapowiadali twórcy) polskie stowarzyszenie dotyczące gospodarki przestrzennej. Z posiadanych obecnie przeze mnie informacji wynika, że 1 kwietnia br. odbyło się zebranie założycielskie Stowarzyszenia "Gospodarka Przestrzenna" na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza. Poprosiłem o informacje dot. uczestnictwa w tym projekcie osobę odpowiedzialną za kontakt i czekam na rychłą odpowiedź. Projekt jest dla mnie całkiem interesujący, pomimo faktu, iż nie jestem pracownikiem naukowym. Wyrażam jednak pogląd, że gospodarka przestrzenna to wybitnie praktyczna multidziedzina i nie zamierzam nigdy z niej rezygnować, gdyż jest jak najbardziej dla ludzi...

poniedziałek, 9 maja 2011

Garnek pełen twórczości cz.1

W ramach tego "garnka" pojawiać się będą ciekawe projekty, które według mojego punktu widzenia warto naświetlić i rozpowszechniać. Nawiazanie kulinarne w tytule postu (a w zasadzie działu) jest jak najbardziej na miejscu wedle moich zainteresowań.
Mieszając łyżką w tej twórczej strawie polecam wyjątkowe i niesamowite rękodzieło z filcu http://fabryczka.blogspot.com/ ;)

A oto próbka (jedna z moich ulubionych ozdób - sielanka):

Autor - fabryka radosnych stworzeń

niedziela, 8 maja 2011

Z czym TO się je?

Od pewnego czasu próbowałem sił w tej czynności, jaką jest blogowanie. Z różnymi skutkami, przeważnie niezadowalającymi. Jednakże w ramach przezwyciężania mojego słomianego zapału postanowiłem nie rezygnować i urzeczywistnić konsekwencję i systematyczność w postaci tego właśnie, ostatecznego bloga, na którym będę wyrażał... moje zapatrywania, plany, projekty itp. Pilnując, by ten blog nie przerodził się w jakiś dziennik bezsensownego uzewnętrzniania się, przelewać tu będę jedynie treści konkretne i zrobię wszystko, by były też interesujące... ;)