poniedziałek, 3 października 2011

Garnek prosto z miasta cz. 4

Wokół dym, zgliszcza i wycie umierających... Psy wojny skaczą sobie do gardeł, a w rozpadających się ruderach rodzą się bękarty wojny... Swąd palonego mięsa miesza się ze słodkawym zapachem krwi... To nie turpistyczna wizja rodem ze średniowiecznych obrazów Bruegel'a, to końcówka kampanii wyborczej w samym środku chrześcijańskiej Europy. Karczemno-rynsztokowe batalie werbalne pomiędzy farbowanymi obrońcami mojej wiary, a potomkami libertyńskich rewolucjonistów ociekających krwią niewinnych i całą masą nuworyszy zalatujących kiszoną kapustą. Jak długo będzie trwała ta intelektualno-moralna masakra. Nie widzę ani jednej różnicy pomiędzy obozami wzajemnie się obrzucającymi inwektywami. Każdy jeden jest dla mnie taki sam. Ich nie obchodzi człowiek, sługa boży. Mają gdzieś rodzinę, jedyną ostoję wiary chrześcijańskiej, gdzie najlepiej człowiek nauczy się swojego człowieczeństwa. Zarzucają nas pustymi obietnicami bez pokrycia. Oferują nam wiele, całe góry dóbr, ale z tego nic nigdy nie wyniknie i wszyscy to wiedzą, taki system... Do dnia wyborów mam jeszcze czas na podjęcie decyzji na kogo oddam swój głos. Muszę go oddać mądrze, na tyle ile potrafię... Zastanawiać skończę się pewnie na milisekundę przed postawieniem krzyżyka... jak zawsze...