środa, 11 lipca 2012

Oberżysta cz. 7


„Chłopak chwycił jedno ucho od skrzyni i dziarsko uniósł w górę. Problem był z tym faktem jednakże poważny, gdyż Chłopak uczynił ten ruch nadgorliwie i nazbyt ochoczo, nie czekając na podobny ruch wykonany symultanicznie przez Oberżystę. Masa skrzyni była słuszna, toteż sińce, obtarcia i rany powierzchowne kończyn dolnych Chłopaka również słuszne były. Pojemnik okazał się wytrzymały i na szczęście gospodarza, i przede wszystkim jego portfela, nie uległ uszkodzeniu. Pomijając jednakże to chwilowe zdarzenie z pojemnikiem, jego zawartość była w tym momencie tematem przewodnim dla Oberżysty i jego kulinarnych zamierzeń na ten szczególny dzień.
Gospodarz wręczył woźnicy dwie monety, ten cmoknął i odjechał. Pośrodku podwórza stała skrzynia z dębowego drewna opatrzona tylko jedną pieczęcią w kształcie muszli przegrzebka z literą „B” pośrodku. Tuż obok stał Chłopak i z kwaśną miną masował obolałe golenie.
- Zostaw te gicze w spokoju i idź do kuchni, niech Żona przemyje je czystą wodą – na te słowa Oberżysta wskazał mu drzwi i zabrał się za swój cenny nabytek. Pakunek wyglądał naprawdę solidnie i problem Chłopaka mógł również zostać jego problemem. Kilka chwil obliczeń w myślach i Oberżysta chwycił oburącz sznurowe uszy skrzyni.
- Co pan robi, niech pan zaczeka! – do trwałego uszkodzenia kilku kręgów lędźwiowych Oberżysty na całe szczęście nie doszło. Pod ganek podjechał konno listonosz i pośpiesznie zeskoczył z siodła tuż przy cennym ładunku gospodarza. – Pan poczeka, pomogę panu, niech pan chwyci za tamto, a ja za to ucho.
Kilka stęknięć, prychnięć i sapnięć i ładunek w ciężkiej, drewnianej skrzyni znalazły swoje miejsce przy głównym stole w kuchni Oberżysty. Gruby, stalowy łom spisał się na medal w ciągu kilku sekund. Wewnątrz drewnianej skrzyni znajdowała się druga, mniejsza okuta żelaznymi sztabami, zamykana na skobel. W środku tej okutej był rzeczony skarb gospodarza Austerii, zanurzone w pokruszonym lodzie dorodne przegrzebki wprost od znajomego rybaka. Morska zawartość pachniała wodami północy, wiatr, sól i przejmujący chłód.
- Hehehe, już czas na duży garnek – w oczach Oberżysty pojawił się płomień pasji okraszony najprawdopodobniej nutą szaleństwa, przynajmniej tak zdawało się listonoszowi, który ciągle stał pośrodku kuchni w ubłoconych buciorach. – Ten naprawdę wie…
W tym momencie obraz ubrudzonej błotem podłogi dotarł do mózgu gospodarza, pokonując uprzednio drogę z oczu przez nerwy, wszędzie dokonując zniszczenia. Oberżysta uniósł głowę, spojrzenia jego i listonosza spotkały się. W jednej mikrosekundzie listonosz leżał na łopatkach, waląc rozpaczliwie dłonią o mentalną matę swego, jakże malutkiego w tej chwili umysłu.
- Korespondencja do pana – chaotyczne ruchy rąk w końcu odnalazły przesyłkę w wielkiej torbie i z drżeniem rąk listonosz wręczył list.
- Proszę zaczekać chwileczkę – twarz Oberżysty lekko wypogodniała i pocztowiec uspokoił się na ten widok, jakże to ułudne odczucie. Moment później wielka ściera zmierzała w kierunku jego twarzy. – Wiadro stoi przy zlewie, proszę posprzątać ten bajzel po sobie.
Było nie było, nie ma rady. Listonosz zamienił na tą chwilę torbę na ścierę i jął zmywać błotne ślady. Oberżysta miał reputację ugruntowaną od lat i wszyscy, a przynajmniej większość wiedziała, co mogło by się stać temu co odmawia gospodarzowi. Tymczasem ten obejrzał przesyłkę dokładnie, nie wiadomo kim był nadawca, a listonosz udawał, że nie widzi nic oprócz ubłoconych kafli. W poszukiwaniu narzędzia do otworzenia koperty poziom jego irytacji zwiększał się z każdą sekundą. W końcu w przypływie bezradności chwycił za brudny nóż do masła i masakrując papier dostał się do wnętrza. Cały ten rozgardiasz dla jednej kartki papieru. Dołożył nóż na stół, koperta trafiła do pieca, a list od przeczytania pierwszych słów stał się teraz jedyną sprawą na całym świecie. Po listonoszu nie pozostała nawet drobina brudu a podłodze.
List był zapowiedzią wizyty. Czy był powodem do radości, podniecenia przed nadejściem ważnego i szczęśliwego wydarzenia? Katalizatorem oczekiwania na przyjazd długo niewidzianego, serdecznego przyjaciela? Sądząc po wyrazie twarzy Oberżysty, braku iskry w oku – chyba nie. Gdy gospodarz dotarł do zakończenia i podpisu nadjeżdżającego gościa, odłożył papier na blat stołu i zamknął za sobą drzwi do swojego własnego, intymnego miejsca, gdzieś w najgłębszych zakamarkach umysłu.
Po upływie dwóch dość smętnych dla Oberżysty dni zapowiedziany gość stanął w progu Austerii. Został przywitany i ugoszczony przez wszystkich mieszkańców oberży, ale najważniejsza jej postać pozostał nieuchwytna, aż do wieczora. Po kolacji, gdy Żona podała gościowi kieliszek koniaku i rozpaliła w kominku przyszedł czas na to co było nieuniknione od kiedy niesławny list ruszył w drogę do swojego adresata.
- Witaj przyjacielu – głos Oberżysty ponad kontuarem przedzierał się przez półmrok izby wytrącając gościa z zadumy.
Mężczyzna średniego wieku, niewyróżniający się niczym szczególnym, obrócił się powoli i przywitał gospodarza nieśmiałym uśmiechem.
- Wiedziałem, że prędzej, czy później spotkamy się ponownie i spotkanie to nie będzie należało do szczęśliwych, ale może się mylę – zarzucił ścierkę na ramię i usiadł naprzeciw gościa. Jego postać spowijał teraz blask ognia tańczącego żwawo po palenisku dużego, kamiennego kominka.
- Szpilki i ziarenka piasku, pamiętasz? – gość wzniósł kieliszek w geście toastu i umoczył usta w trunku. Oczy gospodarza ślepo wpatrzone były w igrające płomienie. – Nie chciałem tu przyjeżdżać, ale chyba nie miałem wyboru?
- Rozumiem, że wiesz, iż twoja wizyta w tych progach jest powrotem bardzo niemiłych wspomnień, które dawno się zatarły – Oberżysta utkwił wzrok w płomieniach. – Choć jesteś moim przyjacielem na dobre i na złe, ale przez to, że tu wróciłeś złamałeś naszą umowę.
Gość upił z kieliszka i zamknął oczy. Słowa gospodarza najwyraźniej nie były mu obojętne, ale starał się ukryć swoje emocje, jakiekolwiek by teraz nim nie zawładnęły.
- Szpilki i ziarenka piasku, przyjacielu, nawet ty! – Na te słowa Oberżysta wstał i zdjął ścierkę z ramienia.
- Przyjeżdżając tutaj po tylu latach nie dałeś mi wyboru, ale to ty powróciłeś tutaj, najwyraźniej zapominając co sobie nawzajem obiecywaliśmy, co razem przeszliśmy i co w końcu powiedzieliśmy sobie w dniu, gdy stąd odjeżdżałeś – po tych słowach odwrócił się na pięcie i chciał opuścić izbę, ale gość chwycił mocno jego nadgarstek i przytrzymał w miejscu.
- Za nim stąd wyjdziesz, przypomnę ci wszystko co razem przeszliśmy, czy tego chcesz czy nie, bo najwyraźniej o tym zapomniałeś – uścisk mężczyzny był niczym ze stali i Oberżysta nie miał możliwości wyrwania się i ucieczki do kuchni. Stał w miejscu. Po chwili zaprzestał wyrywania się, a gość uwolnił go z uścisku.
- Szpilki i ziarenka pisaku. Ty mi to powiedziałeś po raz pierwszy, ty to wymyśliłeś. Nasze spotkanie, nasz wspólny interes, moja rodzina i nasza przyjaźń. Odkąd się spotkaliśmy nasze drogi krzyżowały się niewspółmiernie częściej niż normalnych wspólników w interesach, to była przyjaźń, obojętnie jak ją definiować. Mogłem zawsze na ciebie liczyć. I w końcu ja rewanżowałem ci się jak tylko mogłem najlepiej – gospodarz usiadł ponownie, twarz skryła się w dłoniach. – Pracowaliśmy razem, byliśmy młodzi, potem mężnieliśmy. To ty poznałeś mnie z tą blond pięknością, która potem stanęła ze mną na ślubnym kobiercu. Ty, nie nikt inny chciałeś być ojcem chrzestnym mojej małej córeczki. Któregoś dnia, chyba już było po zmroku, przyszedłeś do nas w wielkim pluszowym miśkiem, większym niż ty sam. Potem, tak dla przekory spytałem sklepikarza, ile dałeś za niego to mówił, że nawet nie planował go sprzedawać, bo i tak nikt by go nie kupił. Ale to nie twoje materialne zaangażowanie było tu najważniejsze. Ziarenka piasku, przyjacielu. Budowaliśmy wszystko małymi kroczkami, ty swoje i ja swoje życie, oraz ten nasz wspólny mały interes. Zawsze marudziłem i zawsze ty dodawałeś mi otuchy, kiedy się nie wiodło. Gdy nam ubyło pewnej zimy klientów mówiłeś, że są na świecie tacy, którzy budują swoje szczęście skalnymi blokami, że dostają od Boga całe wiadra błogosławieństw, ale to my czujemy ten prawdziwy smak Bożej Łaski, chociaż skapuje nam tylko po kropelce. Ciągle potem powtarzałeś, że mur zbudowany z milionów ziarenek piasku może być o milion razy mocniejszy od tego, który ma tylko kilka wielkich bloków skały. Patrzyłem na ciebie i wiedziałem, że nie jesteś zwykłym młodzieniaszkiem z palącą się głową, widziałem w tobie pewien potencjał. Mieliśmy też gorsze chwile, których doświadczaliśmy osobno, albo razem. Chociażby wtedy, gdy napadli na ciebie i miałeś złamaną nogę, gdy dopadła mają córeczkę choroba, gdy konkurencja podkładała nam świnie, gdy trąba powietrzna zerwała nam dach, a niebyło pieniędzy by to naprawić, albo kiedy chcieli niesłusznie oskarżyć cię o kradzież. Z początku nie mogliśmy się pogodzić z tym, ale potem powiedziałem ci, że to jak ze szpilkami. Mówiłeś, że ciężko nas Stwórca doświadcza, a ja ci wtedy, że wcale nie, że to tylko szpilki. Jedni muszą doświadczyć czegoś potwornego, mocnego, jak kula armatnia, czegoś co często ich łamie. Ból jest wtedy potworny na duszy i często nie można tego przetrwać. My nie oberwaliśmy kulą armatnią. My co dzień doświadczaliśmy mniejszych, albo większych szpilek. Każda nas doświadczała i stawaliśmy się przez to silniejsi. Każdego dnia. Gdyby nie te ziarenka piasku, które mi uświadomiłeś, nigdy nie doszlibyśmy do tego co teraz mamy, gdyby nie te cholerne szpilki, których musieliśmy doświadczać, każdego nawet dnia, nie byłbyś tym kim teraz jesteś i nie byłoby twojej rodziny. Gdyby nie te cholerne szpilki to nie spotkalibyśmy się ponownie teraz, bo nie przetrwałbym śmierci mej żony. Gdyby nie te cholerne szpilki nie przetrwałbyś tego co ciebie spotkało – gość odstawił kieliszek. – To te szpilki dały nam siłę, to te ziarenka dały nam nadzieję.
- Ale w końcu mieliśmy dość i rozstaliśmy się, umawiając, że więcej nie spotkamy się – Oberżysta odkrył twarz, wstał i zarzucił ścierkę na ramię."

poniedziałek, 20 lutego 2012

Oberżysta cz. 6

„- Dziękuje państwu bardzo i zapraszam ponownie w moje skromne progi – Oberżysta nisko ukłonił się wychodzącej grupce gości, lekko ściskając wręczoną mu przed momentem dość obszerną sakiewkę, pobrzękującą srebrną zawartością. Jeszcze jeden ukłon w kierunku głowy rodziny zamykającej pochód klientów, ścierka na ramię i drzwi zamknęły się ratując izbę gościnną przed hulaszczym tańcem mroźnego wiatru. Zawartość zamszowej sakiewki przeszła jago oczekiwania. Chociaż przyjęcie dla rodziny pana profesora warte było dużych pieniędzy to jednak podwójna zapłata okazała się godnym uznaniem jego kulinarnych umiejętności. A jednak ktoś potrafi docenić jego trudy w kuchennym znoju, gdy spod jego łyżki wychodzą niekiedy prawdziwe cudeńka. Wiele godzin przestanych nad buchającymi parą garnkami i patelniami rozpryskującymi gorący tłuszcz, ale wystarczyła jedna bardzo płodna w skutkach chwila i oto pojawiały się przepisy dzięki którym ma teraz tą oto Austerię. Ilość przepisów, które ma już w swoim pilnie strzeżonym kajeciku…
- Przepraszam, czy może pan nie blokować drzwi, chciałbym wejść do środka – w szparze pomiędzy skrzydłem i ościeżnicą drzwi pojawiła się mała, ale niezwykle owłosiona głowa zaopatrzona w okulary z pękniętym szkłem. Oberżysta w geście przepraszającym uniósł dłoń i odsunął się na bok. Za głową pojawiła się reszta ciała, dość mizernych rozmiarów. – Wieści na gościńcu noszone przez podróżnych wskazywały na pański przybytek, jako ten najbardziej godny uwagi dla strudzonego wędrowca takiego jak moja skromna osoba, spragnionego ciepłego posiłku, którego sam cesarz by się nie powstydził. Czy znalazłoby się miejsce, bym mógł na własny język przekonać się o tych cudach i dziwach wychodzących spod pańskiej ręki?
No niesamowite, kogo przywiało w progi Oberżysty. Albo to jakiś mocno szurnięty włóczęga albo prawdziwy poeta i w słowach i co gorsze w sakiewce.
- Oczywiście zapraszam – wskazał miejsce za ławą i począł lustrować przybysza niedużych rozmiarów. Pyszna myśl wywołana peanem okularnika została bardzo szybko wymieciona z przestrzeni umysłu Oberżysty, aby ustąpić miejsca zaawansowanej analizie stanu majątkowego owego indywiduum.
Mężczyzna zdjął szalik i palto, a swoją małą torbę przewiesił z powrotem przez ramię i położył pieczołowicie na kolanach.
- Co szanowny pan sobie życzy? – ścierka trafiła do prawej dłoni i szybkim ruchem omiotła blat przed niewysokim gościem.
- Prawdę mówiąc – mężczyzna sięgnął do torby na swoich kolanach – to nie jestem majętnym człowiekiem, ale w drodze do pewnego miejsca usłyszałem o pańskiej Austerii i postanowiłem wstąpić w pańskie progi i na własne oczy zobaczyć to co o panu mówią na gościńcu.
Oberżyście mina trochę spochmurniała na takie wyznanie. Jednakże to nie złość była przyczyną takiego marsowienia oblicza, a niepewność czego może się spodziewać po tym człowieku.
- A cóż takiego rozpowiada się o mnie w drodze, że taka ciekawość przyprowadziła tu pana? – w głosie zabrzmiał już jednak tembr zaniepokojenia. Mężczyzna jednak prawdopodobnie nie zamierzał odpowiadać na to pytanie. W zamian za zaspokojenie ciekawości Oberżysty ręka schowana do tej pory w torbie wysunęła się na zewnątrz wraz z niewielkim kajecikiem oprawionym w starą, powycieraną gdzieniegdzie skórę.
- Oprócz jednego talara i kilku miedziaków nie posiadam żadnego majątku, ale zanim zdecyduje pan co ze mną w takiej sytuacji uczynić, chciałbym aby przeczytał pan chociaż jedną stronę z tego notatnika.
Mężczyzna przesunął po blacie kajet w kierunku Oberżysty. Ręka na nim pozostała. Gospodarz kierował swoje zaskoczone spojrzenia to na kajet to na jego, zdawałby się szalonego, właściciela. Dziwne zachowanie klienta wprawiało gospodarza w coraz większe zakłopotanie i zaniepokojenie. W głowie zaczęły mu się roić wizje o kolejnym obdartusie, który przyszedł, bo mylnie wywęszył możliwość napchania brzucha za darmo. Bardzo nie lubił takich stanów emocjonalnych przed czasem zamknięcia lokalu, później było mu już z reguły wszystko jedno. Bezmajętny dziwak podsunął kajet trochę bliżej i zabrał rękę. Nastała krępująca cisza pomiędzy mężczyznami.
- Przepraszam – wypalił po chwili zarośnięty gość. – Wprawiłem pana w niemiłe zakłopotanie, stawiając w takiej sytuacji bez słowa wyjaśnienia.
Spojrzenie Oberżysty wyjaśniało wszystko to co w tym momencie działo się w jego umyśle.
- Jestem pisarzem, w wolnych chwilach poetą i dorywczo także dziennikarzem, ale jak dobrze się pan orientuje nie są to intratne w dzisiejszych czasach profesje, a ja, na chwilę obecną, nie mam nigdzie stałej posady. Dlatego moja sytuacja majątkowa jest, delikatnie rzecz ujmując, zła. Wiem natomiast jedno, i proszę mnie nie posądzać o zwykłą pychę, że moje teksty są trochę warte, ale jest jak jest.
- Dobrzeee… - bardziej onomatopeja, niż coś znaczące słowo wyrwało się z ust gospodarza.
- Kiedyś udało mi się spisać tomik poezji i po poświęceniu kilku lat pracy, powieść. Niestety, pracowałem wtedy dla jednego z większych dzienników w stolicy i gdy naiwnie łudząc się przekazałem moje prace szefostwu, aby szczerze powiedzieli mi, czy mam szansę na publikację, ci w odpowiedzi wyrzucili mnie z redakcji. Jako powód podali mi, że czas na pracę marnuję tworząc swoje prywatne piśmidła. Najgorsze jednak było to, że po kilku miesiącach odnalazłem w jednej z księgarni moje dzieła wydane przez byłych pracodawców, ale autorstwo przypisali komuś zupełnie innemu. Teraz co krok widzę w gazetach i innych publikacjach słowa mojego autorstwa przypisywane temu człowiekowi, a także innym, co jeszcze dziwniejsze – tutaj otworzył swój kajet na pierwszej stronie. – Niech pan przeczyta tylko pierwszy akapit i szczerze mi odpowie, czy te słowa to zwykły towar, czy jest to jednak coś więcej?
Oberżysta, z takim samym wyrazem twarzy, jak przed momentem, wziął do ręki kajecik, zarzucił ścierkę na ramię i skierował wzrok na pierwsze wersy rękopisu. Pierwsze kilka szybkich ruchów gałek ocznych wykonane na „odwal się”, bo niby dlaczego ma tracić czas na jakieś wypociny dziwaka. Chociaż może coś w tym jest… Po kolejnych kilkunastu wierszach sytuacja wyglądała już nieco inaczej. Jakby za tą poplątaną brodą czaił się jednak przyjazny uśmiech w miarę normalnego, niewysokiego gościa. Kolejne kilka minut lektury wiersza o znaczącym tytule „zapomnieć/nie zapomnieć” i zaczynał myśleć o swoim gościu w pozytywny sposób i już nie chciał go wyrzucić za próg swojej Austerii. Kiedy kończył ostatnie słowo, ostatniego wersu ogarnął go wstyd. Parszywe uczucie w niewyjaśniony sposób stanęło nad nim i darło się w niebogłosy, jak na jakiegoś sztubaka. Zamknął kajecik oprawiony w skórę, już gdzieniegdzie wytartą. Odłożył rękopis na ławę. Uczucie poszło sobie od niego i schował się w kominie. Teraz w głowie słyszał swój własny szept, recytujący ten sam wiersz. Wtedy przypomniał sobie, gdzie i jak. Kilka miesięcy temu widział ten wiersz w niedzielnym wydaniu znanego stołecznego dziennika, potem w innej gazecie i w końcu w jeszcze innym piśmidle, zawsze jako autora wymieniano inną osobę.
- Bez nazwiska, bez siły przebicia nie ma taki człowiek szans na to, by zostać zapamiętanym – odezwał się brodaty gość, chowając kajet do torby. – Byłem zwykłym szeregowym dziennikarzyną, bez perspektyw. Tacy jak ja nie mogą być rozpoznawalni. Na szczęście moje wiersze, chociaż skradzione, wiodą teraz o wiele lepszy żywot ode mnie – niewyraźny uśmiech całkiem na serio zaginął pośród gąszczu dawno nieczesanego zarostu.
Po raz drugi w ciągu ich spotkania nastała ta krępująca chwila, zwana ciszą, kiedy to absolutnie nikt nie ma nic do powiedzenia albo uważa, że każde słowo lub dźwięk będzie nie na miejscu. W końcu ciszę przerwał potężny huk w samym środku głowy Oberżysty. To spośród przepastnych regałów pamięci wypadła ta najmniejsza i najbardziej niepozorna książeczka i gruchnęła całą swą mocą o wytarty parkiet. Przypomniał sobie jej wstydliwą obwolutę i tym bardziej treść, kiedy to pracował za młodu jako kuchcik w najlepszym szynku w stolicy. Głupi był i młody, jak każdy młokos chciał się szybko wybić, ale dostał klapsa i teraz malutka książeczka spada zawsze z wielkim hukiem. Jego pierwszy wielki przepis, wypracowany w pocie czoła, po nocach nieprzespanych. Kiedy cała załoga gospody spała on wytrwale siekał, mieszał i gotował, aż wygotował jego pierwszy, własny przepis. Dobry był na tyle, że karczmarz podstępem wyciągnął go od niego i nazajutrz podawał go swoim gościom jako swój własny. Oczywiście przy pierwszej próbie sprzeciwu Oberżysta pożegnał się z posadą. Nieciekawe wspomnienie, generalnie kamuflował tą nędzną pozycję przed samym sobą. Głupi, młody, naiwny… On wyszedł na swoje, ale jego gość to inna bajka, tu nie ma „i żyli długo i…”. Zapuszczony, wynędzniały i bez złamanego grosza, z małym, oprawionym w wytartą skórę wyrzutem sumienia.
Ścierka szybkim ruchem ponownie omiotła blat ławy przed brodatym poetą i powróciła na zwyczajowe ramię.
- Za kubek ciepłej herbaty nie zapłacisz nic – oczy gościa wyraźnie się zaiskrzyły – ale za posiłek zapłacisz – i zgasły ponownie. – Odpracujesz dziś podczas wieczerzy, kiedy urządzę wieczorek twojej poezji dla gości mojej Austerii – iskry powróciły w oczodoły pośród krzaczastych brwi.”

poniedziałek, 13 lutego 2012

Garnek prosto z miasta cz. 6

Oto bohaterowie najbardziej gorących rytmów nad Odrą
Od lewej: Marcin, Piotr, Leszek, Rafał i Andrzej - EXPLOSAO DO SAMBA

"arte ingenua PRODUCTION" apresenta, czyli... 

piątek, 20 stycznia 2012

Oberżysta cz. 5

„Wóz zjechał z gościńca na leśną drogę w miejscu, gdzie drewniany świątek ze starej brzozy witał podróżnych. Słońce przebijało przez ogołocone z liści gałęzie drzew. Mróz dawał się we znaki i tworzył gęste obłoki pary wydobywające się z końskich nozdrzy. Oprócz prychania pary zaprzężonych koni i skrzypienia wozu na nierównym leśnym dukcie las pogrążony był w ciszy. Oberżysta trzymał lejce pewnym uchwytem, ale duchem był nieobecny. Jego wzrok utkwiony był w jakimś dalekim punkcie, zdawałoby się zlokalizowanym daleko poza granicami lasu.
Poranek, mroźny i słoneczny, dawał nadzieję na dobrą resztę dnia. Czysty błękit zimowego nieba, cichy las pokryty białą pokrywą lodowego opadu, wiatr słabo dmuchający pomiędzy konarami starych i powykrzywianych dębów, zdawało się w ogóle nie trafiać do siedzącego na koźle Oberżysty. Jego zmysły pozostawały zamknięte wielkimi zasuwami mrocznych wspomnień. To na spotkanie z nimi jechał pośród tak malowniczych porannych obrazów. Kolejny krwawy ślad na plecach jego duszy zadany przez bezlitosny bat czasu, a podobno ma leczyć rany.
Wóz zatrzymał się powoli przy zarastającej młodymi brzózkami i sosnami polance. Konie wiedziały gdzie zatrzymać się, nie były tu pierwszy raz, a na swojego właściciela nie miały co liczyć jeszcze był nieobecny. Samotna łza spłynęła po policzku. Brodaty mróz powoli zagęszczał jej konsystencję. Dzieła nie dokończył. Jednym ruchem skórzana rękawica pozbawiła słoną kroplę istnienia. Oberżysta zeskoczył z wozu. Chwycił miotłę i torbę i ruszył na polanę. Po chwili znalazł się na przeciwległym końcu, zatrzymał się. To tam pośród tych trzech brzóz jest cel jego podróży. Za metalowym płotkiem na kamiennej płycie stał niewysoki, murowany postument. Na nim płyta i treść dla której co roku potwierdza swoją obecność w tym konkretnym miejscu.
Wtedy też leżał śnieg, ale był świeży i niebo zasnute było ciężkimi, ołowianoszarymi chmurami, ciężkimi od wspomnień, jak najprawdziwszy ołów. Mgła zasnuła tak wiele, ale ten obraz pozostanie dopóki sam Bóg go od niego nie wyzwoli. Na płotku powiesił torbę, otworzył furtkę i wymiótł cały śnieg. Z torby wyjął buteleczkę z oliwą i uzupełnił zbiorniczek małej lampki na płotku, a potem zapalił knot. Podszedł do płyty, zdjął rękawicę i odsłonił spod śniegu pierwsze. Najbardziej obraz dawał mu odczuć swoją obecność nocą, gdy we śnie kazał mu przeżywać to na nowo. Kto doniósł nie miało żadnego znaczenia, za dużo lat upłynęło. Może zazdrosny o gospodarstwo sąsiad, może żądny nagrody włóczęga, albo gorliwy obywatel okupanckiego kraju, nie ma znaczenia. Odsłonił drugie. Oddział liczył około czterdziestu żołnierzy, w tym pięciu konnych oficerów. Gdyby tylko ta przeklęta waza z gorącą zupą nie stał wtedy na stole. Odsłonił trzecie. Szukali zapasów i śladów pomocy dla buntowników. W końcu znaleźli. Odsłonił czwarte. Ale wtedy zabraliby tylko Dziadka. Taka była kara za pomoc ludziom z lasu. Później Ojciec przypomniał mu jednak ten moment wymazany ze świadomości dziecka. Odsłoni piąte, szóste i pozostałe, aż do jedenastego. Jeden z żołdaków znęcony zapachem gorącej zupy wszedł do domu i naniósł śniegu do izby. Odgłosy kroków wzbudziły ciekawość małej. Spojrzała do góry. Żołdak podjadał z wazy, grudka śniegu spadła z brudnego buta, pomiędzy deskami podłogi, prosto w otwarte oko małej. Syknęła. Żołdak wstrzymał oddech i nerwowo obrócił się na pięcie, kolba karabinu trąciła stojącą na krawędzi wazę. Gorąca zupa podążyła drogą grudki śniegu… Potem tylko pojedynczy dziecięcy krzyk, więcej groźnych krzyków, potem tylko błagalne krzyki i cisza. Czerwony śnieg. Jedenaście imion wyrytych na granitowej płycie, na murowanym postumencie, za metalowym płotkiem, pośród trzech brzóz. Ojciec zabrał ich wtedy do wsi bo ciotka była chora. On, Ojciec, Matka i Brat, przybyli za późno, na szczęście, ale bolało tak samo, jakby zdążyli. Dziadek z Babką, jego Stryj z żoną i rocznym synkiem, jego dwie Ciotki oraz ci z piwnicy, rodzice i dwie córki. Leżeli wszyscy na środku obejścia, a domostwo płonęło. Wtedy był wieczór. Gdy nastał ranek Ojciec już ich pogrzebał. Łuna na wieczornym niebie ściągnęła innych ludzi ze wsi. Gdy słońce było jeszcze młode pojawił się on w całym majestacie, obraz na wieczność wyryty w jego sercu – pośród zgliszczy świeżo usypany grób dla jedenaściorga martwych domowników i ich piwnicznych gości oraz czerwony śnieg…”
Na pamiątkę rodziny Bednarków z małego lasku pod Łomżą.

wtorek, 10 stycznia 2012

Oberżysta cz. 4

„Bardzo natrętny promień porannego Słońca spowodował powrót Oberżysty z krainy snów do krainy bardzo szarej rzeczywistości. Ale, gdzież tam, dlaczego zaraz szarej! W końcu to pierwszy słoneczny poranek od tygodni. Od takiej ilości wody w powietrzu robiła mu się skóra praczki bez siedzenia godzinami w kąpieli.
Na dobry początek otworzył jedno oko, prawe. Z tym drugim musiał trochę poczekać, gdyż ta druga połowa jego twarzy wciąż zatopiona była w puchowej poduszce. Ujrzał świat w jasnych promieniach. No, może nie do końca świat, ale przynajmniej swoją od lat nie remontowaną sypialnię. Nic od wczorajszego wieczoru nie uległo zmianie, cóż cuda zdarzają się rzadko i to w poważnych przypadkach. Podniósł głowę i pomimo wysoce energetycznego wpływu tego styczniowego porannego światła proces ten trwał całe lata świetlne. W końcu udało mu się po kilkunastu dłuższych chwilach spionizować. Dokonał porannej toalety, przywdział strój roboczy i ruchem posuwistym ruszył ku kuchni.
Zmierzając swoim tempem w kierunku stanowiska pracy dokonał bardzo ciekawego odkrycia, otóż ktoś w sposób usilny, wręcz natrętny, domagał się wpuszczenia go do izby, czyniąc to zapewne swoją pięścią, bądź innym kościstym kulasem. Gości na pokojach obecnie nie posiadał, gościniec zasypany był śniegiem po pas dlatego Oberżysta pozwolił sobie na dłuższy sen, póki Słońce nie każe mu wstawać. Chwycił ścierkę z kontuaru, zarzucił sobie na lewe ramię i otworzył drzwi frontowe. Na werandzie stała starsza kobieta podpierając się laską. W ustach trzymała zapaloną, prostą fajkę. Wyglądała bardzo osobliwie i zadziałała na Oberżystę, jak kubeł zimnej wody na głowę i filiżanka bardzo mocnej kawy do żołądka. Nie wiedzieć dlaczego.
- Czy masz kakao gospodarzu? – pyknięcie z fajki.
Od góry: czarny melonik, siwe włosy zaplecione w gruby warkocz, twarz naznaczona zmarszczkami, pogodne, niebieskie oczy, mała, prosta, drewniana fajka, kolorowa, ludowa chusta, wełniana marynarka, szara spódnica z grubego sukna zdobiona kolorowymi, filcowymi kwiatami, uśnieżona od spodu, sięgająca ziemi. Butów widać nie było. No i oczywiście laska, z czarnego drewna z białą rączką. Co to za osobliwa starowinka. Uśmiech zagościł na twarzy Oberżysty, tuż pod szeroko rozwartymi oczami. Zaczynał się gapić.
- Zapytałam, czy masz kakao gospodarzu? – drugie pyknięcie z fajki. Na twarzy starej kobiety wymalował się grymas zniecierpliwienia.
- Ależ oczywiście, proszę do środka – wskazał ręką izbę. Gdy go minęła wychylił się na zewnątrz. Na śniegu widać było duże ślady w kształcie łez wiodące od strony gościńca. Odwracając głowę zauważył przyczynę dziwnego tropu staruszki – śnieżne rakiety, takie jak na rycinach przedstawiających brodatych traperów z naręczem bobrzych skór w dłoni.
- W takim razie zrób gorącą czekoladę, a do tego usmaż mi parę jajek na smalcu.
Trzecie i ostatnie pyknięcie. Długi paznokieć małego palca wygrzebał niedopałki tytoniu na podłogę, kilka uderzeń fajką o parapet i staruszka zdjąwszy kapelusz i wierzchnie ubranie usadowiła się za ławą.
- A skąd to starsza pani i dokąd zmierza? – rzucił pytanie, by trochę ocieplić atmosferę od chłodnych komend starszej kobiety. W odpowiedzi posłała mu spojrzenie temperatury zera absolutnego, co siłą rzeczy spowodowało zamarznięcie rubasznego chichotu jeszcze przed strunami głosowymi. Po chwili grozy, jak za pstryknięciem polarne spojrzenie wyparowało i usłyszał odpowiedź. – Jak stwierdzę, że śniadanie było zjadliwe to dostaniesz sowitą zapłatę.
Co kogo obchodzi, że odpowiedź nie na temat, ale… Zdjął ścierkę z ramienia i ruszył do kuchni.
Z przyczyn wspomnianych wcześniej (głównie ten śnieg na gościńcu i brak pensjonariuszy) pozostali domownicy jeszcze spali, jedynie Chłopek oprzątnął zwierzęta i pewnie poszedł wylegiwać się dalej. Uruchomić kuchnię musiał więc samodzielnie, dlatego zanim staruszka otrzymała swoje śniadanie spokojnie upłynęła godzina. Wychodząc z kuchni z talerzem świeżej jajecznicy i kubkiem pachnącej, gorącej czekolady zauważył, jak kobieta składa jakieś papiery i spina gumką brązowy notatnik.
- Proszę, zgodnie z zamówieniem – na ławie przed kobietą wylądowało śniadanie. – Świeże i smaczne, jak zawsze w Austerii.
Oberżysta starał się nadać ton z bądź co bądź jedynym klientem. Dla lepszego startu przykleił sobie nawet swój specjalny, trochę sztuczny uśmiech dla rozładowania sztywnych sytuacji. Efektu nie zauważył jednakże żadnego. Staruszka najwyraźniej błądziła myślami gdzieś bardzo daleko. Jej prawa dłoń zacisnęła się mocno na grubym notatniku oprawionym w brązową skórę, lewa swobodnie spoczywała tuż obok talerza. Jej nieobecny wzrok skupił się gdzieś wydawałoby się pomiędzy kubkiem czekolady, a krańcem ławy. Na twarzy malował się nie wyraźny uśmiech, prawym policzkiem płynęła pojedyncza łza. Już bez idiotycznego uśmieszku Oberżysta zapytał:
- Czy aby wszystko porządku proszę pani – zdjął ścierkę z ramienia, staruszka powróciła za ławę, zwróciła wzrok na pytającego – wydaje się pani czymś mocno zmartwiona.
- Tak jakby, ale to nic takiego – wyciągnęła z kieszeni białą chustkę z małym czerwonym haftem – to tylko bagaż z przeszłości, naprawdę nic takiego.
Otarła łzawiące oczy, schowała chustkę, łyk gorącej czekolady i jeszcze gorąca jajecznica ze świeżym ciemnym chlebem. Oberżysta wzruszył lekko ramionami zarzucił ścierkę z powrotem na jej zwyczajowe miejsce i ruszył do kuchni.
- Myśli pan, że po tylu latach odezwie się do mnie i pokarze mi wnuka? – pytanie choć wypowiedziane łagodnym niczym muśnięcie tonem trafiło Oberżystę znienacka. Odwrócił się i spojrzał w kierunku kobiety, jakby nie do końca dosłyszał wypowiedzianą w jego kierunku kwestię. – Coś pani mówiła?
- Ma pan jakieś dobre czerwone wino albo lepiej miód.
- Jasne… - w tym momencie już nic nie rozumiał, ale coś jakby w środku mu drgnęło. Po chwili odkorkował butelkę trójniaka i nalał staruszce.
- Niech pan sobie też naleje, zapłacę – położyła obok kieliszka równowartość całej butelki – Chcę coś panu opowiedzieć.
- Pytał się mnie pan dokąd zmierzam. Otóż, zaczynając od początku, mam córkę w wieku ponad czterdziestu lat, a nie widziałam jej od ponad dwudziestu. Opuściła dom po kłótni ze mną. O co poszło, teraz już nie pamiętam, stara jestem, ale wiem jedno, że to moja wina. Ja jestem uparta, ona ma to po mnie, dlatego odeszła. Miała mieć dziecko, mnie się to nie uśmiechała, bo bez ślubu była. Twierdziła, że go kocha, a on ją, ale nie chciała powiedzieć kim był. Wściekłam się. Nie miała nawet osiemnastu lat, sama jeszcze nie dawno dzieckiem była. A tu coś takiego. Nie chciała słyszeć o ślubie. Twierdziła, że on się na to nie zgodzi i jego ojciec pewnie też. Jak pierwszy raz zaszłam w ciążę nie też nie miałam dwudziestu lat. Ojciec zrobił mi karczemną awanturę, ale wyszłam za mąż za ojca dziecka. Dziecko przyszło na świat martwe. Po latach urodziła się ona. Nie sądziłam, że powtórzy mój błąd. Powiedzieliśmy sobie o jedno słowo za dużo i kazałam się jej wynosić. Byłam wściekła. Na nią, na siebie. Następnego dnia już jej nie było. Potem dała tylko jeden raz znak życia. Przysłała krótki list, a w zasadzie notę, że urodziła syna, jest zdrowy i nic od nas nie chce, to wszystko. Po kilku latach zmarł mój mąż, nie zawiadomiłam jej, nie wiedziałam gdzie mieszka. Zestarzałam się. Aż pewnej zimy dowiedziałam się, że zostało mi może ze dwa-trzy lata. Rozpytywałam wszystkich, którzy ją znali, gdzie mogłaby być, ale po latach to prawie niemożliwe. W końcu ktoś powiedział mi, że teraz mieszka w Stolicy. Chciałam, zanim zejdę, zobaczyć mojego wnuka. Teraz to pewnie dorosły mężczyzna, może ma już żonę i dzieci – łza spłynęła po lewym policzku, po chwili skończyła żywot na białej chusteczce z czerwonym haftem – Niewiele mi życia pozostało. Myśli pan, że przyjmie starą matkę?
Cisza przejęła we władanie całą izbę. Odpowiedzi na zadane pytanie nie było. Wymowna cisza, stara kobieta i człowiek ze ścierką na ramieniu. Dźwięk odkorkowywanej butelki i chlupot zapełnianego kieliszka. Sekunda opróżniania naczynia. Gardło chwilowo zalane. Chwila.
- Zawsze można powiedzieć przepraszam – odsunął pieniądze od siebie – na koszt firmy.”

Inspired by Li... neee by Making Mirrors - Gotye

niedziela, 8 stycznia 2012

Oberżysta cz. 3

„Woda lała się z ciemnego nieba całymi cebrami. Taka smętna pogoda pod psem w żadnym wymiarze nie pasowała do typowego stycznia. Obłoki gęstej pary buchały w powietrze i równie szybko, jak się pojawiały z każdym oddechem, tak rozpływały się pośród wielkich zimnych kropel styczniowej ulewy. Paskudna aura, ale dobra na klientów.
W oddali na gościńcu słychać było okrzyki woźnicy. Oberżysta przejrzał pod lampą wytarty przed chwilą szklany kielich, przewiesił przez ramię kuchenną ścierkę, pociągnął nosem.
- Żono wstawiaj wino na ogień! – krzyknął w kierunku kuchni – Wieczorny do stolicy się zbliża i dwa inne wozy. Będzie z dziesięciu klientów tej nocy. Chłopek! – spomiędzy wrót stajni wychynęła się głowa chłopca stajennego – Wozy jadą, szykuj boksy i obrok!
Stajenny otworzył wrota stajni na oścież i zniknął w głębi. Nieco w oddali na gościńcu, pośród ciemności i strug zimnego deszczu pojawiły się światła powozu. Pomiędzy pióropuszami pary buchającej z nozdrzy rozgrzanych koni trzy wozy zajechały przed ganek Austerii. W kolumnie jechały trzy zaprzęgi: sześciokonny, wieczorny liniowy dyliżans z podróżującymi do Stolicy na karnawał, elegancki, dwukonny powóz i duży wóz osadniczy. Pierwsi zaczęli się wypakowywać pasażerowie i woźnicy liniowca, potem tęgi mężczyzna z kobietą z eleganckiego i czteroosobowa rodzina osadników.
- Gości proszę do izby posiłek zaraz podamy, czy ktoś życzy sobie pokój z noclegiem? – wszyscy bez namysłu przystali na ten pomysł. Chyba psia pogoda i zbliżająca się noc nie pozostały tu bez znaczenia.
- Co masz na ogniu gospodarzu? – zawołał postawny mężczyzna strzepując wodę z cylindra, kiedy jego ubłocone buty wstąpiły na ganek Austerii – Wszyscy jesteśmy głodni jak wilki i nie mam tu na myśli tylko siebie i mojej współtowarzyszki. – To powiedziawszy obdarzył Oberżystę szerokim uśmiechem spod sumiastego wąsa i poklepał go po ramieniu. Oberżysta żadnym gestem nie zareagował na takie zachowanie tęgiego pasażera eleganckiego czarnego powozu.
- Dziś mamy kulebiak, gulasz z grzybami i parzybrodę, a także wina, miody, piwa i wódkę – wskazał podróżnym miejsca w izbie ale wszyscy podróżni po kolei zajmowali miejsca przy ladzie, bez wyjątku: tęgawy bogacz wraz ze swoją towarzyszką z eleganckiego czarnego powozu, wyglądający na urzędnika mężczyzna w okularach z nastoletnim chłopcem, starszy dziadek o lasce wraz z dwiema grubymi córkami oraz dwóch młodych mężczyzn z teczkami i tubami pełnymi papierów, a także matka z synem i córką z osadniczego wozu. Woźniczy i ojciec osadniczej rodziny zajęli się w tym czasie wozami. Córka zebrała palta i kapelusze, Żona krzątała się po kuchni, a Oberżysta za kontuarem podawał kielichy, odkorkowywał butelki z winem, nalewał piwa oraz słuchał.
- O! – wykrzyknął nagle wąsaty bogacz, aż jego towarzyszka podskoczyła na stołku – Widzę, że ma pan najnowszego „Gońca codziennego”, drodzy państwo – w tym momencie rozłożył gazetę zamaszystym ruchem zrzucając okulary sąsiadowi podobnemu do urzędnika – pardon, kolego, drodzy państwo to jest oto artykuł o naszej przyszłości.
Rozłożył strony na kontuarze i uderzył pięścią w sam środek ryciny przedstawiający spory tłumek ludzi stojących przy pewnej maszynie buchającej parą.
- Oto nowe zastosowanie maszyny parowej w transporcie – jego tłusty palec wskazał na dymiący komin maszyny – to drodzy towarzysze podróży jest powóz parowy wraz z wozami szynowymi. Czytałem ten tekst dzisiaj z samego rana, to jest artykuł ze Stolicy, o tym jak to otwarto tamtejszą pierwszą stację. Kierownik stacji poinformował reportera, że powóz parowy wraz z wozami szynowymi nazywa się pociągiem i odtąd takie staną się naszą codziennością. Niesamowite, drodzy państwo, przyznacie. – w odpowiedzi prawie wszystkie głowy pokiwały, a niektóre nawet wydały pomruk aprobaty. Oberżysta obserwował i nalewał wino.
- Podobno taki dystans jak z pańskiego miasta do Stolicy pokonywać będzie tylko w jeden dzień, nie to co dyliżans prawie trzy – odezwał się okularnik podobny do urzędnika – to może być prawdziwy sukces.
- Kiedyś rozmawiałem z pewnym inżynierem – młody mężczyzna z dyliżansu pociągnął łyk piwa – twierdził, że te nowe maszyny będą miały taką moc, że z łatwością uciągną osiem, a nawet dziesięć pełnych takich wozów szynowych. – W tym miejscu jego kolega znacząco pokiwał kędzierzawą głową – A drodzy państwo wiem co mówię, gdyż z moim kolegą pracujemy na uczelni technicznej w Stolicy. – Potakując sobie głowami oboje stuknęli się kuflami i pociągnęli piwa łyk.
- Jestem bardzo ciekawa, czy będą też wozy luksusowe z wygodnymi kanapami – towarzyszka wąsatego pasażera eleganckiego powozu włączyła się do rozmowy – cierpię na dość wstydliwą przypadłość i potrzebuję wygody w trakcie podróży – na te słowa policzki jej słusznych rozmiarów lica spąsowiały.
- Dla mnie ciekawe jest ile będzie taka podróż kosztować, pewnie na bilet trzeba będzie wydać majątek – matka rodziny osadników poprosiła Oberżystę po szklance mleka dla swoich dzieci – państwa pewnie będzie na to stać, ale reszta podróżnych obejdzie się smakiem.
- A, tam, gadanie – odezwała się jedna z córek staruszka – pewnie będzie można poznać wielu ciekawych ludzi podczas podróży taką maszyną, wszakże do takich nowinek to ciągnie wiele znanych person.
- Słusznie gadasz siostro – przytaknęła druga córka – być może latem będą tym pociągiem jeździli sławni aktorzy ze Stolicy nad samo morze do pańskiego miasta.
Druga córka kiwnęła do grubego wąsacza, a ten z uznaniem jej przytaknął. Oberżysta przysłuchując się taj wymianie uwag na temat rzeczonego artykułu złożył gazetę i począł rozdawać posiłek podróżnym.
- A pan, panie gospodarzu nie ma zdania na temat tego wynalazku – zagadnął go mężczyzna podobny do urzędnika, a wszystkie twarze przybrały wyraz pytajnika i wbiły swój wzrok w Oberżystę. Na co ten spojrzał po zgromadzonych z lekkim politowaniem i po chwili odpowiedział:
- Ja to bym się najpierw spytał dokąd ten cały pociąg jedzie.”