sobota, 26 listopada 2011

Garnek... garnek cz. 3

"Następnego dnia, gdy oni byli w drodze i zbliżali się do miasta, wszedł Piotr na dach, aby się pomodlić. Była mniej więcej szósta godzina. Odczuwał głód i chciał coś zjeść. Kiedy przygotowywano mu posiłek, wpadł w zachwycenie. Widzi niebo otwarte i jakiś spuszczający się przedmiot, podobny do wielkiego płótna czterema końcami opadającego ku ziemi. Były w nim wszelkie zwierzęta czworonożne, płazy naziemne i ptaki powietrzne. "Zabijaj, Piotrze, i jedz!" - odezwał się do niego głos. "O nie, Panie! Bo nigdy nie jadłem nic skażonego i nieczystego" - odpowiedział Piotr. A głos znowu po raz drugi do niego: "Nie nazywaj nieczystym tego, co Bóg oczyścił". Powtórzyło się to trzy razy i natychmiast wzięto ten przedmiot do nieba" (Dz 10, 9-16).
Ostatnio zastanawiałem się co tak naprawdę, niezależnie od stanu ducha i nastroju, mógłbym robić z wielką przyjemnością. Mam kilka zainteresowań, ale tak naprawdę nie wiem co mógłbym nazwać moją pasją. Kłopot jest to duży, ja definiuję pasję jako coś co jest ratunkiem duszy przed pracą, której się nie lubi oraz przed popadaniem w otchłań na emeryturze, kiedy nie ma już za wiele do roboty. To chyba pasja jest tym talentem, o których mówił Jezus w przepowiedni.
Aby pomóc sobie w autoanalizie postanowiłem sięgnąć do czasów dzieciństwa i poszukać w pamięci najtrwalsze i najsilniejsze pozytywne, albo intrygujące wspomnienia. Jako dziecko byłem niejadkiem, ale smak miałem chyba dość selektywny i dobrze wiedziałem co mi smakuje, a co nie, i nie były to z całą pewnością słodycze. Mam trzy bardzo silne obrazy z dzieciństwa.
Obraz pierwszy: Pamiętam, jak w wakacje mieszkał u nas mój kuzyn. Na obiad babcia Jadwiga postanowiła ugotować parzybrodę. Ja (miałem chyba ok. 10 lat) "odnalazłem" pudełko z sacharyną dziadka Wojtka. W związku z tymi dwoma faktami postanowiłem dokonać kuchennej fuzji i kiedy kuchnia opustoszała stanąłem na stołku i do garnka z gotującą się zupą wsypałem kilka, bądź kilkanaście tabletek. Efekt - podczas posiłku mój kuzyn stanął okoniem i uznał, że takiej słodkiej zupy jeść nie będzie. Mi, jako ogólnie znanemu niejadkowi, się upiekło, natomiast kuzyn dostał ostrą burę.
Obraz drugi: Miałem kiedyś biblie dla dzieci z kolorowymi obrazkami. Najsilniej pamiętam jedną scenę, gdy św. Piotrowi Bóg ukazał mnogość zwierząt i oznajmił mu, że wszystko może jeść, bo żadne zwierzę nie jest nieczyste. Był to silny przekaz dla mnie, bo na obrazku widniały m. in. niedźwiedź, lew czy żyrafa. Dla małego Marka mocne. Dlatego fragment z Dziejów Apostolskich, jako wstęp.
Obraz trzeci: Kiedyś mnie przyssało. Miałem może kilka lat, nie więcej niż 10-11. Chociaż wszyscy domownicy byli w domu postanowiłem zrobić sobie coś sam. Kanapka mi nie wystarczała, po za tym bardziej pasowały mi dania na gorąco. W padłem na genialny pomysł (w moim mniemaniu oczywiście), zrobię sobie smażoną marchewkę. Załatwiłem sobie następujące składniki i sprzęty: marchewkę, masło, świeczkę i zapałki oraz puszkę po landrynkach. Efekt mało wysmażona marchewka i mocno osmalona puszka, ale satysfakcja bezcenna ;). Kiedyś muszę powtórzyć ten "wyczyn" w bardziej bezpiecznych warunkach.
Ta autoanaliza skłoniła mnie to tego, aby sądzić, że to jednak do kuchni ciągnie mnie najsilniej...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz