czwartek, 15 grudnia 2011

Oberżysta cz. 1

„Oberżysta spoglądał beznamiętnie na listopadową noc za oknem. Przez ramię zwisała mu wykrochmalona ścierka. Izba świeciła pustkami. Czuł, że jego okres prosperity się kończy, ale nie był w stanie jeszcze tego zrozumieć. Tyle pracy i pieniędzy włożył, aby coraz więcej gości witało jego progi, a tu taki klops. Przecież zbliżają się święta i izba powinna pękać w szwach od podróżnych, a teraz pęka w szwach od jego frustracji.
A początkowo wszystko zapowiadało się znakomicie. Interes szedł jak zawsze. Szału nie było, ale spokojnie się utrzymywał z rodziną prowadząc swoją Austerię. Potem pozazdrościł konkurencji po drugiej stronie miasta i włożył sporo pieniędzy, aby jego gospoda ściągnęła też bardziej światowych gości zdążających do miasta. I wszystko znów szło jak z płatka. Kupił nowe ławy, nowe żyrandole, nową zastawę. Potem rozbudował stajnie i izby dla gości, nawet podawał bardziej wyszukane potrawy dla bardziej światowych podróżnych. Wszystko zaczęło się rozkręcać. Goście tłumnie witali progi jego Austerii, aż konkurencja nie wytrzymywała presji i zamykała podwoje. Interes szedł znakomicie. Do czasu.
Potem zaczął przychodzić proboszcz i oprócz szklaneczki miodu zaczął strofować Oberżystę, że coraz rzadziej widuje go na niedzielnej mszy. Na to Oberżysta zawsze odpowiadał, że przecież daje jałmużnę co tydzień, a nawet figurę świętego Marcina.
No i w końcu coś pękło i nagle gości zaczęło ubywać i tak oto wylądował w tym dołku. A wszystko szło tak elegancko. Zamiast jego dochodów rósł tylko poziom frustracji i warstwy kurzu na ławach. Usiadł za ławą i oparł zmęczoną głowę na rękach.
- Czy tak na mnie czekasz? – usłyszał za plecami szept, odwrócił się gwałtownie, ale nie było nikogo. Rozejrzał się po izbie, ale nie było w niej nikogo oprócz niego. Zmęczenie najwyraźniej bierze górę. Wstał od ławy i ruszył do kuchni. Nagle dobiegło go pukanie do drzwi. Westchnął, odwrócił się na pięcie i chwycił za klamkę.
- Dobry człowieku wspomożesz miską ciepłej strawy i groszem biednego? – na progu stał stary włóczęga w wytartych łachmanach i metalowym kubeczkiem w ręku.
- Zabieraj się stąd! – odwarknął na widok brodatego starca. – Śmierdzisz i odstraszysz m klientów. Poszedł!
Zatrzasnął drzwi i ruszył z powrotem do kuchni.
- Czy tak na mnie czekasz? – ponownie usłyszał ten pełen smutku szept. Tym razem dobiegał gdzieś z izby, ale jakby rozmywał się w powietrzu.
- Co jest co to za głupie żarty? – pytanie przeszło bez odpowiedzi. Zmarszczył czoło, otworzył drzwi wejściowe. – Ej, ty starcze! Głupich żartów ci się zachciało? Zaraz cię kijem pogonię.
Włóczęga odwrócił się do Oberżysty i w lekkiej konsternacji znowu pomachał kubkiem. Drzwi ponownie się zatrzasnęły z hukiem. Niepokój jednak pozostał, chyba z nim źle. Przyłożył rękę, ale czoło nie było ani rozpalone, ani zimne. Serce zabiło mu szybciej. Ruszył do kuchni.
- Przychodzę do ciebie. Czy tak na mnie czekasz? – znowu ten szept. O co chodzi? Ściskał ścierkę tak mocno aż mu kostki pobielały. Wtedy zrozumiał. Lekki prąd po kręgosłupie i przemożne ciepło w samym środku. Znowu otworzył drzwi.
- Starcze! – machnął ręką na włóczęgę. Brodacz ruszył z powrotem, gdy przekroczył próg Oberżysta wskazał mu miejsce za ławą, z kuchni przyniósł miskę gorącego gulaszu i pajdę chleba. Gdy starzec z rozpromienionymi oczami zabrał się za posiłek, Oberżysta wydobył kilka monet i wrzucił je do metalowego kubka – To na drogę. – rzekł. Starzec, przeżuwając kolejny kawałek mięsa, skinął głową z wyraźną radością w oczach. Gdy ten skończył i wstał dziękując gospodarzowi za okazaną łaskę, Oberżysta narzucił mu na ramiona swój stary płaszcz zimowy.
- Bóg ci zapłać, dobry człowieku. – oczy włóczęgi uroniły łzę. – To ja ci dziękuję. Z Bogiem! – odpowiedział oberżysta i otworzył mu drzwi.”
Bądźmy gotowi, bo nie znamy dnia, ani godziny.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz