poniedziałek, 20 lutego 2012

Oberżysta cz. 6

„- Dziękuje państwu bardzo i zapraszam ponownie w moje skromne progi – Oberżysta nisko ukłonił się wychodzącej grupce gości, lekko ściskając wręczoną mu przed momentem dość obszerną sakiewkę, pobrzękującą srebrną zawartością. Jeszcze jeden ukłon w kierunku głowy rodziny zamykającej pochód klientów, ścierka na ramię i drzwi zamknęły się ratując izbę gościnną przed hulaszczym tańcem mroźnego wiatru. Zawartość zamszowej sakiewki przeszła jago oczekiwania. Chociaż przyjęcie dla rodziny pana profesora warte było dużych pieniędzy to jednak podwójna zapłata okazała się godnym uznaniem jego kulinarnych umiejętności. A jednak ktoś potrafi docenić jego trudy w kuchennym znoju, gdy spod jego łyżki wychodzą niekiedy prawdziwe cudeńka. Wiele godzin przestanych nad buchającymi parą garnkami i patelniami rozpryskującymi gorący tłuszcz, ale wystarczyła jedna bardzo płodna w skutkach chwila i oto pojawiały się przepisy dzięki którym ma teraz tą oto Austerię. Ilość przepisów, które ma już w swoim pilnie strzeżonym kajeciku…
- Przepraszam, czy może pan nie blokować drzwi, chciałbym wejść do środka – w szparze pomiędzy skrzydłem i ościeżnicą drzwi pojawiła się mała, ale niezwykle owłosiona głowa zaopatrzona w okulary z pękniętym szkłem. Oberżysta w geście przepraszającym uniósł dłoń i odsunął się na bok. Za głową pojawiła się reszta ciała, dość mizernych rozmiarów. – Wieści na gościńcu noszone przez podróżnych wskazywały na pański przybytek, jako ten najbardziej godny uwagi dla strudzonego wędrowca takiego jak moja skromna osoba, spragnionego ciepłego posiłku, którego sam cesarz by się nie powstydził. Czy znalazłoby się miejsce, bym mógł na własny język przekonać się o tych cudach i dziwach wychodzących spod pańskiej ręki?
No niesamowite, kogo przywiało w progi Oberżysty. Albo to jakiś mocno szurnięty włóczęga albo prawdziwy poeta i w słowach i co gorsze w sakiewce.
- Oczywiście zapraszam – wskazał miejsce za ławą i począł lustrować przybysza niedużych rozmiarów. Pyszna myśl wywołana peanem okularnika została bardzo szybko wymieciona z przestrzeni umysłu Oberżysty, aby ustąpić miejsca zaawansowanej analizie stanu majątkowego owego indywiduum.
Mężczyzna zdjął szalik i palto, a swoją małą torbę przewiesił z powrotem przez ramię i położył pieczołowicie na kolanach.
- Co szanowny pan sobie życzy? – ścierka trafiła do prawej dłoni i szybkim ruchem omiotła blat przed niewysokim gościem.
- Prawdę mówiąc – mężczyzna sięgnął do torby na swoich kolanach – to nie jestem majętnym człowiekiem, ale w drodze do pewnego miejsca usłyszałem o pańskiej Austerii i postanowiłem wstąpić w pańskie progi i na własne oczy zobaczyć to co o panu mówią na gościńcu.
Oberżyście mina trochę spochmurniała na takie wyznanie. Jednakże to nie złość była przyczyną takiego marsowienia oblicza, a niepewność czego może się spodziewać po tym człowieku.
- A cóż takiego rozpowiada się o mnie w drodze, że taka ciekawość przyprowadziła tu pana? – w głosie zabrzmiał już jednak tembr zaniepokojenia. Mężczyzna jednak prawdopodobnie nie zamierzał odpowiadać na to pytanie. W zamian za zaspokojenie ciekawości Oberżysty ręka schowana do tej pory w torbie wysunęła się na zewnątrz wraz z niewielkim kajecikiem oprawionym w starą, powycieraną gdzieniegdzie skórę.
- Oprócz jednego talara i kilku miedziaków nie posiadam żadnego majątku, ale zanim zdecyduje pan co ze mną w takiej sytuacji uczynić, chciałbym aby przeczytał pan chociaż jedną stronę z tego notatnika.
Mężczyzna przesunął po blacie kajet w kierunku Oberżysty. Ręka na nim pozostała. Gospodarz kierował swoje zaskoczone spojrzenia to na kajet to na jego, zdawałby się szalonego, właściciela. Dziwne zachowanie klienta wprawiało gospodarza w coraz większe zakłopotanie i zaniepokojenie. W głowie zaczęły mu się roić wizje o kolejnym obdartusie, który przyszedł, bo mylnie wywęszył możliwość napchania brzucha za darmo. Bardzo nie lubił takich stanów emocjonalnych przed czasem zamknięcia lokalu, później było mu już z reguły wszystko jedno. Bezmajętny dziwak podsunął kajet trochę bliżej i zabrał rękę. Nastała krępująca cisza pomiędzy mężczyznami.
- Przepraszam – wypalił po chwili zarośnięty gość. – Wprawiłem pana w niemiłe zakłopotanie, stawiając w takiej sytuacji bez słowa wyjaśnienia.
Spojrzenie Oberżysty wyjaśniało wszystko to co w tym momencie działo się w jego umyśle.
- Jestem pisarzem, w wolnych chwilach poetą i dorywczo także dziennikarzem, ale jak dobrze się pan orientuje nie są to intratne w dzisiejszych czasach profesje, a ja, na chwilę obecną, nie mam nigdzie stałej posady. Dlatego moja sytuacja majątkowa jest, delikatnie rzecz ujmując, zła. Wiem natomiast jedno, i proszę mnie nie posądzać o zwykłą pychę, że moje teksty są trochę warte, ale jest jak jest.
- Dobrzeee… - bardziej onomatopeja, niż coś znaczące słowo wyrwało się z ust gospodarza.
- Kiedyś udało mi się spisać tomik poezji i po poświęceniu kilku lat pracy, powieść. Niestety, pracowałem wtedy dla jednego z większych dzienników w stolicy i gdy naiwnie łudząc się przekazałem moje prace szefostwu, aby szczerze powiedzieli mi, czy mam szansę na publikację, ci w odpowiedzi wyrzucili mnie z redakcji. Jako powód podali mi, że czas na pracę marnuję tworząc swoje prywatne piśmidła. Najgorsze jednak było to, że po kilku miesiącach odnalazłem w jednej z księgarni moje dzieła wydane przez byłych pracodawców, ale autorstwo przypisali komuś zupełnie innemu. Teraz co krok widzę w gazetach i innych publikacjach słowa mojego autorstwa przypisywane temu człowiekowi, a także innym, co jeszcze dziwniejsze – tutaj otworzył swój kajet na pierwszej stronie. – Niech pan przeczyta tylko pierwszy akapit i szczerze mi odpowie, czy te słowa to zwykły towar, czy jest to jednak coś więcej?
Oberżysta, z takim samym wyrazem twarzy, jak przed momentem, wziął do ręki kajecik, zarzucił ścierkę na ramię i skierował wzrok na pierwsze wersy rękopisu. Pierwsze kilka szybkich ruchów gałek ocznych wykonane na „odwal się”, bo niby dlaczego ma tracić czas na jakieś wypociny dziwaka. Chociaż może coś w tym jest… Po kolejnych kilkunastu wierszach sytuacja wyglądała już nieco inaczej. Jakby za tą poplątaną brodą czaił się jednak przyjazny uśmiech w miarę normalnego, niewysokiego gościa. Kolejne kilka minut lektury wiersza o znaczącym tytule „zapomnieć/nie zapomnieć” i zaczynał myśleć o swoim gościu w pozytywny sposób i już nie chciał go wyrzucić za próg swojej Austerii. Kiedy kończył ostatnie słowo, ostatniego wersu ogarnął go wstyd. Parszywe uczucie w niewyjaśniony sposób stanęło nad nim i darło się w niebogłosy, jak na jakiegoś sztubaka. Zamknął kajecik oprawiony w skórę, już gdzieniegdzie wytartą. Odłożył rękopis na ławę. Uczucie poszło sobie od niego i schował się w kominie. Teraz w głowie słyszał swój własny szept, recytujący ten sam wiersz. Wtedy przypomniał sobie, gdzie i jak. Kilka miesięcy temu widział ten wiersz w niedzielnym wydaniu znanego stołecznego dziennika, potem w innej gazecie i w końcu w jeszcze innym piśmidle, zawsze jako autora wymieniano inną osobę.
- Bez nazwiska, bez siły przebicia nie ma taki człowiek szans na to, by zostać zapamiętanym – odezwał się brodaty gość, chowając kajet do torby. – Byłem zwykłym szeregowym dziennikarzyną, bez perspektyw. Tacy jak ja nie mogą być rozpoznawalni. Na szczęście moje wiersze, chociaż skradzione, wiodą teraz o wiele lepszy żywot ode mnie – niewyraźny uśmiech całkiem na serio zaginął pośród gąszczu dawno nieczesanego zarostu.
Po raz drugi w ciągu ich spotkania nastała ta krępująca chwila, zwana ciszą, kiedy to absolutnie nikt nie ma nic do powiedzenia albo uważa, że każde słowo lub dźwięk będzie nie na miejscu. W końcu ciszę przerwał potężny huk w samym środku głowy Oberżysty. To spośród przepastnych regałów pamięci wypadła ta najmniejsza i najbardziej niepozorna książeczka i gruchnęła całą swą mocą o wytarty parkiet. Przypomniał sobie jej wstydliwą obwolutę i tym bardziej treść, kiedy to pracował za młodu jako kuchcik w najlepszym szynku w stolicy. Głupi był i młody, jak każdy młokos chciał się szybko wybić, ale dostał klapsa i teraz malutka książeczka spada zawsze z wielkim hukiem. Jego pierwszy wielki przepis, wypracowany w pocie czoła, po nocach nieprzespanych. Kiedy cała załoga gospody spała on wytrwale siekał, mieszał i gotował, aż wygotował jego pierwszy, własny przepis. Dobry był na tyle, że karczmarz podstępem wyciągnął go od niego i nazajutrz podawał go swoim gościom jako swój własny. Oczywiście przy pierwszej próbie sprzeciwu Oberżysta pożegnał się z posadą. Nieciekawe wspomnienie, generalnie kamuflował tą nędzną pozycję przed samym sobą. Głupi, młody, naiwny… On wyszedł na swoje, ale jego gość to inna bajka, tu nie ma „i żyli długo i…”. Zapuszczony, wynędzniały i bez złamanego grosza, z małym, oprawionym w wytartą skórę wyrzutem sumienia.
Ścierka szybkim ruchem ponownie omiotła blat ławy przed brodatym poetą i powróciła na zwyczajowe ramię.
- Za kubek ciepłej herbaty nie zapłacisz nic – oczy gościa wyraźnie się zaiskrzyły – ale za posiłek zapłacisz – i zgasły ponownie. – Odpracujesz dziś podczas wieczerzy, kiedy urządzę wieczorek twojej poezji dla gości mojej Austerii – iskry powróciły w oczodoły pośród krzaczastych brwi.”

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz